Strony

niedziela, 28 grudnia 2008

Rudolph has run away...


Rudolf has gone, yeahhhh.
Za to zostawił jego woźnica nieco podarków (dzieciaki były tak zaaferowane oczekiwaniem, że przeoczyły, psia jego mać, jegomościa...) i w zasadzie jakbym dzieci nie miała. Gry planszowe, tory wyścigowe, klocki, puzzle, komputer, piosenki (po angielsku a jakże) na zmianę, znudzić się nie ma kiedy.
Ja, jednakowoż, łyknęłam dwie książki w te dwa dni (bo od wczoraj już historia Great Britain, bezlitośnie koniec świąt nastąpił), merde pierwsze i Sprężynę (kiedyś co roku w święta leciałąm całą Jeżycjadę od dechy do dechy, dwie dziennie, ale to, wiadomo, w czasie bezdzietnym, nastoletnim, I would say). Starszy jegomość od Rudolfa zostawił cosik także dla mnie, na ten przykład po domu niesie się obecnie cudna woń chleba orkiszowego, wypiekanego w mej własnej maszynie do pieczenia chleba. Do taktu maszynie przygrywa Maria Awaria (a w odwodzie Ania Dąbrowska jeszcze). Tak więc - nie narzekam. Od syna za to otrzymałam całkiem niespodziewaną kontrolę nad fizjologią i w zasadzie chyba pożegnam się z pieluchami finally, impossible doprawdy. Acz niemożliwość prania i suszenia przez kilka dni minionych zaowocowała brakiem czystej bielizny dla Smroda. Jak jutro wstawię wreszcie to pranie, to chyba utkam pod sufitem nić pajęczą do wysuszenia ton ubrań.
I ani kilograma na plusie, prawda, ludzie to mają kłopoty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz