sobota, 26 maja 2007

co ma włosy jak atrament

Dzień matki. Hmm. Nie, żadnych wzniosłych i wielkich słów nie wystosuję, bo: - dowiedziałam się od córki, że kocha Figę bardziej niż mnie; - jak podpowiadano jej, że to w końcu dzień mamy i żeby mnie może ukochała to oblazła mnie szerokim łukiem i wtuliła się w sierść zwierza i szeptała: kocham cię Figunia, że ho ho ho ho. No to wiecie, spadłam już w domowej hierarchii poniżej psy. Trudno. A poza tym od samego rana warowałam w kuchni i na imprezę rodzinną głowy umyć już nie zdążyłam i założyłam bandanke (czy jak to tam się ) i tyle. Makijaż?? Manicure?? Zapomnieć te słowa należy i w ogóle w mojej obecności nie używać, bo drażliwe. A poza tym jest tak gorąco, że jak już siadam (żeby młodszego nakarmić) na krzesło plastikowe to się okazuje, że leżę pod nim, bo spływam z potem, który pojawia się znikąd. No ale już we wtorek ma być stopni 14 i chyba kurtki zimowe wyciągnę ze schowka, czy co? Zaraz dopiję swój dżin z tonikiem i sobie popatrzę w ciemnościach na swoją piękną pomarańczową azalię w rozkwicie, co ją od dzieci otrzymałam i nabiorę wiatru w żagle, bo przecież to cudownie być mamą, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz