piątek, 26 czerwca 2009

thriller, żadna tam nowela.


A taki mam nastrój, jak aura. Od euforycznego do depresyjno-maniakalnego, zmienia sie zgodnie z wiatrem, porywiście.
W minionym tygodniu (dwóch tygodniach? kiedy??) zdobyłam tytuł nauczyciela kontraktowego, czyli awansowałam, dowiedziałam się o chorobie bliskiej mi osoby, oswoiłam się z myślą, iż rozbudowę należy odłożyć o rok przynajmniej (ok, NIE OSWOIŁAM SIĘ I NADAL JESTEM WŚCIEKŁA!!! i smutna... i rozgoryczona...) i wcale nie poczułam, że jestem przedstawicielem zawodu, który ma taaaakie długie wakacje.
Wczorajsza burza nieco ostudziła mnie i moje zapędy, by wreszcie zrobić porządek z tym całym barachłem, acz trzask rozdzierający na strzępy względną ciszę i błysk roświetlający ciemność i na nanosekundę tworzący atmosferę Las Vegas z naszej wioski wpędził mnie pod łóżko (boję się burzy cholernie i co mam powiedzieć nieco zlęknionej dziatwie? wolę udawać, że kurz pod kanapą nie może czekać ani sekundy dłużej!).
No i ten Michael, błagam, tak się facet wykończył, a taki był zdolny, szkoda życia...

sobota, 13 czerwca 2009

every day is like sunday


Mój naukochańszy mąż zabrał dzieci do znajomych na całe popołudnie, bym mogła w spokoju delektować się atmosferą nauki. A ja wyrodna żona w tym czasie popełniłam dwa komplety biżuterii, dwa zestawy decoupage'owe, pomalowałam paznokcie i otworzyłam notatki (i obejrzałam cośtamcośtam na tefałen style, nie robiłam tego od miesięcy). Czuję się błogo!
I ciągle wydaje mi się, że juz niedziela. Słowo "niedoczas" przez kilka sekund brzmi łagodniej.
Soboto trwaj!
----------------------
Po wnikliwej analizie i głębokich przemyśleniach podczas tego pracowitego, utkanego przemiłymi czynnościami popołudnia, przeplatanego chwilami zaledwie nauki, doszłam do wniosku, iż wolę nawet TAKI czerwiec od września. Wróciłam właśnie ze spaceru z psą (w lesie, prawda, głowę chce urwać i pachnie grzybami) -  jasność wszechogarniająca u progu nocy, to niewątpliwy atut, którym najpiękniejszy i najcieplejszy nawet wrzesień dysponować nie może (chyba, że bliżej Ekwadoru...).
I to byłoby na tyle moich przemyśleń (a mąż to mnie wkurzył niemiłosiernie, bo z popołudnia zrobiła się noc i ja się NUDZĘ i gdzie oni do cholery jasnej są??)

piątek, 12 czerwca 2009

czerwiec - plecień


Nosz cholera niech jasna tę pogodę trafi. Niby nie jesteśmy jakoś aurozależni, acz w takich okolicznościach objawia się u nas wszystkich, gremialnie osobowość meteopaty. Senność, kostropaty nastrój, parszywe odzywki i stupor. Nie działamy na siebie dobrze. I dlatego męża wywiało na squasha. A ja? Ja mam dwoje nieletnich, nowy depilator z gazety, całe spektrum złych emocji i stos zaliczeń jutro i pojutrze.
Ciskam jadem. Proszę się nie dziwić. (i nauka nie idzie mi dziś absolutnie, cóż). I zaczynam biżuteryjną przygodę, jak już coś popełnię i będzie to za czymś wyglądało, to może pokażę. I jeszcze mnie kusi stos lektury na kolejne miesiące, biorę jedną dziennie, nic dziwnego, że przyrost wiedzy jest niezadowalający... wracam zatem do testów (dzieci zasypałam klockami, może się zajmą przez pół godziny i do ofiar nie dojdzie).

wtorek, 9 czerwca 2009

hooray, hooray it's a ...?


Jeśli sądzicie, że u nas nie dzieje się nic, co warte byłoby opisania, to omójBoże jak bardzo się mylicie. Sprawozdania, raporty, rozliczenia i świadectwa. Moi mili, lamusową stała się sytuacja, którą znam z domu rodzinnego, kiedy to mama moja rodzona napełniała chińskie pióro, służące wyłacznie raz w roku, zasiadała przy jednym z dwóch biurek w naszym mieszkaniu (moim bądź bratowym), syczała przez zęby lodowate "a teraz, dzieci, proszę o ciszę" i ŻADNE z nas nawet nie śmiało pisnąć przez kilka kolejnych chwil i pisała świadectwa. Teraz kochani pendrive, laptop na kolanach i już, nawet pomylić się można i poprawić, jak to z komputerami bywa...
Wybory były i doping nieletnich i zosine podniecenie w głosie: wygraliśmy, maamoo, ale wygraliśmy?? (tak, córeczko, wygraliśmy, nasza kandydatka tam będzie) imaamoo, ale czy następnym razem ja będę mogła postawić krzyżyk tam, gdzie mi pokażesz? (tak, córeczko, tylko nikomu nie mów, bo nie wiem, czy tak wolno), uczymy się demokracji, która u nas ciągle od dwudziestu lat w powijakach.
I weekend grillowy, gdyż na trzydzieści siedem minut i osiemnaście sekund wyszło słońce i wykorzystaliśmy je maksymalnie (dziś przecież znów tak lało, że mamy mały staw tuż przed domem), i znajomi od stuczydziestu lat niewidziani...
I syn mój słodki, niczym krówka chałwowa, zasypia w południe przy wtórze kolędy Oj maluśki maluśki maluśki i wieczorem sama sobie do snu śpiewa oj maluci maluci maluci cieby jentawicia, jest z niego solidny kawał drania małego, który w trzy sekundy obraca sobie całe towarzystwo wokół paluszka. Małego u stopy.
I jeszcze jutro mam imieniny. Dziękuję.

wtorek, 2 czerwca 2009

A Midsummer Night's Dream


Oł łel. Dzień Dziecka za nami, jak mi się o uszydła obiło, w tym roku trendy było wypięcie się na dzieci i nienabywanie prezentów. No trendy nie byłam, ale tam... czy nabycie dzieciom Muminków, Pana Kleksa oraz zestawu kolorowanek mogło im zaszkodzić? Azaliż balonów z helem? Tudzież spędzenie z nimi radosnego popołudnia? I wieczoru? Ech tam.
Mąż mi prysnął w okolice pomorza, stacjonuję więc dziś u rodzicielki z przybytkiem, nagadamy się chyba, co?
I jeszcze może ktoś mi powie, jak się walczy z mszycami, bo mi zeżrą głupole wszystkie czereśnie? Coś (i znów te uszy) mi świta, że pokrzywa zalana wodą i odstana działa? Tak? Będę zobowiązana.
I mam tyle pracy, że karteczki z podpowiedziami na siebie już nachodzą, końca nie widać, mam permanentnie wrażenie, że czegoś nie zrobiłam. Iśni mi się egzamin praktyczny. Że mi zabierają test po dwudziestu minutach. I że nie zdaję, a co. I pożary mi się śnią. Matko jedyna, powinnam się leczyć?
Wakacji. Wakacji mi się chce.