poniedziałek, 19 lipca 2010

no estoy aprendiendo (i niech mnie poprawią Ci, co język znają)


Zakończyłam sesję soczystym cztery i pół z hiszpańskiego i zaczęłam wakacje (z morfologii dostałam piątkę i do dziś nie wiem, jakim cudem, a praktyczny, jako jedyna z grupy, że się pochwalę, a co, wolno mi, c'nie, na czwórkę!). Dziś więc, jak w przeciętną niedzielę sprzątałam. Moje przeątanie jednakowoż inne było od pozostałych, gdyż wykonywałąm je sumiennie i dokładnie i bez złowrogiego szeptu z tyłu głowy "powinnaś się uczyć, ucz się, ucz się...". Poza tym, sprzątanie podczas sesji zazwyczaj jest doskonałą wymówką od nauki i prawdziwym sprzątaniem nie jest, przypomina raczej, w moim przypadku at least, przekładanie rzeczy z kupki na stertę i naobarot.
Tymczasem przeżyłam w te wakacje pierwszą dłuższą i znacznie bardziej odległą separację od mych dzieci. Wyjechały one bowiem były do babci na południe, by mama mogła natenczas poczynić postępy w nauce. Nie uschłam, traumy koszmarnej nie doznałam (jako i one, przez telefon słyszałam jedynie "prześlij nam pieniądze kopertą" oraz "nie tęsknimy, bo nie mamy czasu" a także "nie tensknie casem i ty tez nie tensknij paaa"), zamierzam za rok ten zbrodniczy proceder pozbycia się dzieci na tydzień powtórzyć (co nie zmienia faktu, że od kiedy po nie przyjechałam mój łańcuch stał się o pięć metrów krótszy i obroża dziwnie uwiera).
A tak naprawdę to wokół mnie dzieją się rzeczy smutne i tragiczne i tylko tak mydlę, ale myśli wysyłam w górę o pomyłki lekarskie, o dobre życie w niebie, o krótkie cierpienie, smutny ten lipiec bardzo jak i gorący.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz