sobota, 2 marca 2013

nerw

Wielki post jawi mi się słowami ciśniętymi teatralnym szeptem i rytmicznie przykurczającymi się polikami pod wpływem kompulsywnych zaciśnięć szczęki i żuchwy, razem. Nie denerwuję się, no co wy, jestem całą sobą zenem (ale nie zenkiem), kwiatem lotosu na spokojnej tafli jeziora, bierzcie ze mnie przykład (tylko nie weryfikujcie mojej wersji z wersją mojej córeńki).
Zaczęłam terapię u chińskiej znachorki (uroda typowo aryjska, nie można dać się zwieść pozorom!), łykam zioła w postaci czekoladowych kuleczek, poddałam się akupunkturze, wierzę z całej siły, że to działa, kaszel z sucho-duszącego przerodził się w wodnisto mokry, nadal męczący, tak ma jednakowoż być, aż się organizm nie wyczyści. Czekam, całą jestem czekaniem (oprócz tego, że kwiatem lotosu, prawda).
Acz cząstka mojego czekania odetchnęła, gdyż z dalekich szczytów wróciła moja Przyjaciółka, kamień z serca spadł dość głośno.
Mam pod dachem dwie kozy rabina. Kilka miesięcy wspólnej kohabitacji przed nami. Trzymajcie kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz