piątek, 20 czerwca 2014

o tym, że może być kolorowo

Zosia wróciła wczoraj do domu z wrzaskiem, guzem na czole i kropelką krwi tamże. Chłopak z sąsiedztwa, szóstoklasista, obraził się na grupę dzieci i ze złości cisnął na oślep kamieniem, trafiając moją córkę, jedyną w gronie dziewczynę, centymetr nad okiem. Rana na szczęście okazała się niegroźna, dziś guz się wchłonął, nabrał jedynie wielu barw, nie wchłonął się za to mój wkurw, który nawet jakby ewaluował nieco w kierunku wkurwu z nutką moralizatorstwa. Chłopak bowiem uciekł po ciśnięciu owym kamieniem, skrył się Bówiegdzie, do mnie przyjechali goście, wieczorem okazało się, że nawet jego rodzice nie wiedzą, gdzie się ich syn podziewa, a moje dzieci z nerwów o kolegę dostały trzęsionki i chęci natychmiastowego poszukiwania go w ciemnym lesie i przepraszania. A ja się cały czas trzęsę, bo gdybym wczoraj dorwała gnojka w swe łapy, to giry z dupy bym wyrwała, a że nie dorwałam, to nie wyrwałam. Chłopak przed dwudziestą trzecią spokojnie leżał na kanapie, co stwierdziła ekipa poszukiwawcza w postaci męża i zatroskanych dzieci, dojrzawszy go przez okno, i do dziś go na ulicy nie widać. Moje z natury pacyfistyczne podejście dotychczas pozwalało mi pozostawiać konflikty między moimi a cudzymi dziećmi swoim biegom, rozmawiałam i tłumaczyłam, ewentualnie podpowiadałam rozwiązania własnemu potomstwu, ale sama nie wkraczałam pomiędzy zwaśnione strony. Tym razem jednak uważam, iż chłopak przegiął, nie poradził sobie z emocjami, agresją i pewnie strachem (stąd chwilowa ucieczka z domu), ale powinien przeprosić i tu już rola rodziców, żeby mu o tym powiedzieli, jeśli sam na to nie wpadł, prawda? Od trzynastolatka można by spodziewać się takiej refleksji? Czy też mam zbyt wygórowane oczekiwania wobec tak rodziców jak i dzieci? Jedną nogą jestem za progiem chaty i idę do tych ludzi, drugą mam niczem w betonowym buciku przyspawanym do kanapy i myślę sobie, że pocomito, zdenerwuję się, a mi nie wolno. Z trzeciej strony to przecież moje dziecko, to się naprawdę mogło źle skończyć, a dzieciak powinien wiedzieć, że pewne działania mogą mieć nieodwracalne skutki. Po południu chyba pójdę. No bo w końcu co, kurcze blade.
Czytam. Czasem jedną książkę dziennie, czasem na dwa dni. Szydełkuję, póki co półsłupki, ale ja wam mówię, dojdę do bardziej skomplikowanych splotów.  Przestałam się nadmiernie oszczędzać i od razu poczułam się lepiej, ból pachwin zmalał, biodra nie dokuczają, 30 tydzień w toku, Albercik wywija wprawiając moje powłoki brzuszne w silne ruchy tektoniczne, Himalaje budyniu i emocji, delektuję się tym stanem jak należy, koncentrując się na pozytywach, wypiętej małej dupce, kolanie tuż pod żebrem, to zapewne ostatnia ciąża, trzeba ją celebrować.
O książkach Wam napiszę następnym razem. Według mnie obowiązkowe jeszcze przed urlopem. i o tym, co mnie wzrusza (wszystko) i co mnie bawi (mój zasiłek macierzyński). I coś Wam pokażę, bo tak:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz