Sierpień zastał mnie znienacka, zaskoczył, zaszedł od tyłu, przecież, chwila, dopiero był maj (a to był maj...). Półmetek wakacji za nami, dzieci karnie byczą się nadal u pradziadka i cioci w towarzystwie babci, a w wyniku wczorajszego pracowitego przedpołudnia mamy już zarezerwowane noclegi w Krakowie i na przedmieściach Zakopanego. I, jeśli pamięć mnie nie myli, to będą pierwsze tak zaplanowane wakacje w naszym życiu. Dwukrotny pobyt w Chorwacji miał kryptonim "w ciemno", choć Frans nie miał jeszcze roku za pierwszym razem. Tym razem wzięłam sprawę w swoje ręce i wpłaciłam zaliczkę, po czym zadzwoniła mama i obwieściła mi radosną wieść, iż pensjonaty na Podhalu mają magiczną moc znikania z map świata po przyjeździe turystów. Zobaczymy zatem, czy będąc pierwszymi, nie staną się ostatnimi zarazem w takim stylu zaplanowanym (choć może trudno tu mówić o zaplanowaniu na tydzień przed wyjazdem). Miejsc noclegowych wydaje się być jednak więcej niż chętnych.
Kolekcjonuję lektury, kindle zyskał piękne etui, wczoraj wyprałam także ocieplaną kurtkę przeciwdeszczową, gdyż termometry w Zakopanem pokazały całe piętnaście stopni, u nas trzydzieści, dziękuję bardzo. Najwyżej rozpalimy w kominku (note to self: zabrać do walizek drewno na opał). Odmelduję się zatem, może dziś pomaluję stół w ogrodzie, ma szanse wyschnąć w tej pogodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz