niedziela, 23 stycznia 2011

od rana coś


Jest niemal czternasta, a ja miałam już całe stado nieprzyjemnych przygód i chętnie bym się zwinęła w kłębek i przespała resztę dnia nie prowokując losu.
Po pierwsze rano w popłochu przeszukiwałam komputer w nadziei odnalezienia pliku z przetłumaczonym misternie tekstem na translację. Bez sukcesu, niestety, z dużym prawdopodobieństwem skasowałam go nie zapisując zmian. Dobry kolega powiedział, że "raczej chyba go nie da się odzyskać", co oznacza kolejne popołudnie nad słownikiem (jakbym miała wybór).
Po drugie wróciwszy z zajęć do samochodu, który stał w tym samym miejscu, które okupuję co tydzień, zastałam go z wątpliwej urody ozdobą na kole - pomarańczową, wredną, paskudną i drogą niczym kolia blokadą. Ochłonąwszy chwilę, czekając na straż skonstatowałam, że ignorowany przez wszystkich od kilku miesięcy (odkąd ja tam parkuje, zawsze w rzędzie aut, zawsze na styk, między dziesiątkami takich samych jak ja nieszczęśników) zakaz parkowania to pestka w obliczu braku przeglądu, który skończył się w mojej hondzie 19 dnia miesiąca bieżącego. Pokornie więc przyjęłam mandat (stówka, setunia, seteczka) i jeden punkt karny zostawszy bezlitośnie rozdziewiczoną (to mój pierwszy mandat w życiu) i zmykałam z miejsca przestępstwa grzecznie i przepisowa acz szybciutko, skacząc z radości, że pani strażniczka nie spojrzała do dowodu. Mogło to się skończyć odebraniem dowodu i odholowaniem hondy na parking, a to przyniosłoby znaczące konsekwencje dla mojego budżetu domowego...
Teraz więc delektuję się spokojem domowego ogniska, ale tuż po obiedzie siadam to tłumaczeń przeróżnych, prania, prasowania, przeglądu odzieży i porządków w szufladach...niedziela po prostu. Zwykła i nudna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz