niedziela, 6 listopada 2011

czas


Poddałam się czasowi i teraz już nie umykają mi godziny, teraz gubię dni. Jest poniedziałek, i wtem pojawia się piątek znienacka. Był sierpień, a tu spogląda na mnie z kalendarza nieśmiało druga dekada listopada. Miałam dwadzieścia lat, a tu zaraz, o rany, kilka lat więcej, byłam w ciąży, a teraz wożę dwoje dzieci do szkół. Sama nie wiem...
Ale dziś ukąsił mnie komar. Oczywiście nie mam mu tego za złe, komar w listopadzie, toż to przecież sama radość, 17 stopni, ciepło ciepełko, kominek tylko pyka wieczorem, każdy ciepły dzień, to dzień wygrany zimie, słońce tę jesień jakoś oswaja.
Mam pilne zadanie do wykonania, deadline do kolejnej soboty, muszę napisać maleńki rozdzialik, taki tyci tycieńki, i kurza melodia (choć naprawdę chętnie użyłabym innego popularnego sformułowania) nie idzie mi zupełnie. Skoro jednak te kilka lat temu podjęłam te studia, to jakimś sposobem je chyba ukończę.