czwartek, 27 marca 2014

spod koca

Skoro zrobiło się cieplej, to się spektakularnie zaziębiłam. Kaszel spod samej wątroby i katar zza potylicy spowodowały, że cały weekend i przylegający tydzień spędzam pod kocem chłonąc literaturę. Zaczęłam łagodnie, od "Farmy lalek" Chmielarza, która wstrząsnęła mną delikatnie, by przejść do klasyki kryminału, czyli Krajewskiego, który cierpliwie czekał przy łóżku i się doczekał. Takiego okrucieństwa nie przeczytałam od czasów Bator, niech Wam tylko napiszę, że CZYTAJĄC zamykałam oczy. Obrazy nie do wymazania z pamięci, fabuła nie pozwalająca na odłożenie książki przed skończeniem strony, dziesięciu, stu. Nasze dziecko się nałyka sfermentowanych wód płodowych.
Poza tym, jak na osobę mogącą pomachać Wam przed nosem zwolnieniem lekarskim z adnotacją "leżeć", cokolwiek często uprawiam żwawy slalom między domem, szkołą, lekcjami muzyki i sklepem, żeby obiad wjechał na czas. No ale cóż na to poradzę, matki nie chorują nigdy (a tomorrow never dies). I jeszcze chciałam coś nadmienić, ale zapomniałam. Gloria z Modern family zrzucała winę na pregnancy brain, ja na zbyt obcisłe spodnie, chyba czas zajrzeć do sklepów z odzieżą ciążową, i tak pół ciąży niemal w cywilnych ciuchach udaje się przepękać.
Zgłębiam sztukę szydełkowania. Nie rozumiem schematów i poleceń. To też przez te cholerne ciasne spodnie?

piątek, 7 marca 2014

upośledzona percepcja

Wiosna w pełni, kwiaty mi wschodzą, marzę o rozarium przy płocie, jako że sponiewierana do szpiku gnatów lekturą trudną i przejmującą (Ciemno prawie noc Joanny Bator, nie czytajcie tego dzieciom!), zarazem doskonałą, na odtrutkę zabrałam się jednego popołudnia za czytadło, które o różach dość dosadnie traktowało. To mam plan, ja która ogród traktuje wyłącznie jako doskonałe miejsce dla hamaku i stoliczka z mojito (czasem koszę też trawnik i lubię zapach jaśminu i bzu).
Złapałam się ostatnio na tym, że percepcję mam boleśnie upośledzoną. Obok jednego z częściej używanych przez mieszkańców Poznania przystanku tramwajowego widnieje baner reklamowy. Przejeżdżam tamtędy (lub przestaję w korku, to częściej) pięć razy w tygodniu, jak łatwo przewidzieć we wszystkie dni robocze, jest on bowiem na trasie placówka moja - placówka dzieci. Reklama widniejąca na banerku (którą dojrzałam w tym tygodniu) zachęca do odwiedzenia bodaj któregoś z licznych centów handlowych i odebrania, uwaga: drzewka świątecznego, zwanego czasem niepoprawnie, jak twierdzi moja córka, choinką. Drzewko owo można (było) odbierać między 13 a 20 grudnia. Co oznacza, iż nie zauważyłam tej reklamy przez dobre trzy miesiące. Mój mąż upatruje w tym objawy mojego skupienia na drodze, ja jednak zawsze miałam siebie za dość dobrą obserwatorkę rzeczywistości, a tu taka niespodzianka. Jednakowoż dziś zauważyłam, że przed gospodą ze swojskim jadłem, którą mijam znacznie rzadziej niż przystanek tramwajowy, wyżej wspomniane choinki dumnie wypinają pierś kolorowo udekorowane, podczas gdy ja zaczynam szukać jaj do strojenia chałupy.
Będę łkała za tą zimą z wielką nostalgią, nie wierzę, że rychło taka się powtórzy.
A, no i jestem w ciąży.