poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Pod słońcem Toskanii.

Na dwa tygodnie przed planowanym od miesięcy wyjazdem zagramanicznym, Fransik metalicznie zakaszlał koło środka nocy, prezentując okazałe zapalenie krtani, które to niekiedy w przeszłości ewaluowało w kierunku oskrzeli. Dopsz, pomyślałam, a zdarza mi się to niekiedy, zen, dwa tygodnie, damy radę. Pięć dni przed planowanym od miesięcy wyjazdem zagramanicznym, tym dokładnie samym, Zosia zaprezentowała znienacka zapalenie oskrzeli z gorączką, kaszelkiem i gęstą wydzieliną z nosa, nie pomogły żadne zaradcze środki, bańki, ziółka i neozina. Mamy więc antybiotyk z wziewami, pocącą się dziedziczkę pod kołdrą, znudzoną i zdesperowaną by o-zdrowieć oraz symulującego osłabienie syna (trzeci telefon ze szkoły w ciągu miesiąca, trzeci raz odbierałam na sygnale całkiem zdrowy i żywotny egzemplarz dziecka, mnie to kiedyś wykończy).
Póki co, toskańskie plaże jawią mi się niezmiernie egzotycznie, jakby z drugiej strony świata, za daleko, by się udało, ale przecież musi się udać, prawda, no przecież musi się udać nam w końcu odpocząć!

niedziela, 7 kwietnia 2013

na całej połaci śnieg, czyli po staremu

Notka dzisiejsza może być nieco zaskakująca, gdyż w przeciwieństwie do ostatniej - hormony mi wybitnie nie sprzyjają, wolne, prawdziwie wolne zapowiada się za uwaga trzy tygodnie, przede mną mord, pot i dupa, a jakoś mi dziś lżej, obezwładniające i otępiające rozeźlenie schowało się może nie wiem, pod śniegiem (muszę to zapisać, bo nie uwierzę za kilka lat, iż siódmego kwietnia śnieg na całej połaci radośnie swe oblicze ku słońcu wystawiał) i mimo pms w pełnej krasie, nie drę ryja na wszystko, co się rusza wokół (nie bez znaczenia pozostaje, że mąż pomaga koledze 10 kilometrów dalej, dzieci bawią się w bezpiecznej pięciusetmetrowej odległości u kolegi, a rodzice roztropnie udali się na spacer do brata, w zasięgu mojego ryku pozostaje psa, odporna, przyzwyczajona, widać).

Święta minęły śnieżnie, nie ma o czym pisać, przede mną wyjazd do stolicy w tym tygodniu z grupą dwudziestu nielatów, mam nadzieję, że śnieg stopnieje, nabyłam przepięknej urody kozaczki czerwone na tę okazję, z czego ja się, głupia pinda cieszę, z kozaczków w kwietniu, dobre.

A we wtorek popis wiosenny moich rodzonych, pierwszy publiczny występ syna, drżę, stękam, popędzam, namawiam, pocieszam, relaksuję, uspakajam, słowem - matkuję całą sobą.

I kupiłam drugiego kindla (obawiam się, iż nie jest to ostatni egzemplarz w rodzinie), gdyż miałam dość ciągłej batalii o mojego własnego, mąż pokochał stworzenie, jak własne!