wtorek, 31 maja 2011

będzie o synku


Bo ostatnio notorycznie o sukcesach córki (i jej choróbskach).
Bo oto po tygodniach prób (a raczej błędów), orki na ugorze, trudów, potu i łez, i nie powiem, sporej porcji zwątpienia, wreszcie wczoraj wsiadł na rower i pojechał na dwóch kółkach. A myśmy już się chcieli poddać i nabyć kółka dodatkowe, bo ręce nam opadały i nogi od ganiania z kijem od szczotki. No ale. Nie potrafi jeszcze wystartować i ze zsiadaniem ma kłopot, ale środek ma już do perfekcji. 
W pracy widać już finisz, lecę trochę na rezerwie, jak wszyscy, z dziećmi w szkole włącznie, ale za trzy tygodnie trzasnę tym wszystkim i zalegnę (później jeszcze egzaminy, ale matko, to się musi kiedyś skończyć). Na wakacje zaplanowaliśmy wykończenie elewacji, wykończenie łazienek, wykończenie góry, wykończenie siebie. No trudno. Ale, do cholery, w wakacje zaplanowaliśmy także wakacje, więc byle do wakacji!
a marzy mi się orange warsaw festival, jak będę już duża, to pojadę. 

piątek, 27 maja 2011

ogłoszenie


ekhem, ekhem.
uprzejmie donoszę, iż mam na stranie jedną uczennicę szkoły muzycznej w klasie wiolonczeli!!!
Doprawdy nie wiem, na jak długo, dlatego zamierzam cieszyć się tym faktem i być dumną jak paw, ile się da. Źródła zbliżone do szkoły muzycznej zapewniają, iż na instrumenty smyczkowe kwalifikuje się dzieci o doskonałym słuchu, i tego będę się trzymać. Naprawdę się cieszę. Zosia jest onieśmielona, ale akceptuje. I zapowiada, iż przedstawienia dla rodziny przestaną być tak tanie (dotychczas dwa złote za bilet, ale wpuszczano i tych bez niego). Osobiście - nie mogę się doczekać (mam nadzieję, że rodzice będą rozsądni, jak sądzicie? wiele słyszy się o rodzicach GENIUSZY, rozumiecie...).
rozpoczynam miesięczną serię nauki do praktycznego. dramat po prostu.
a Zosia, mimo obaw, osłuchowo czysta ("ale dla pewności zapiszę pani biseptol, encorton, pulmeo, i dam pani skierowanie do szpitala na wszelki wypadek", uwielbiam pomoc doraźną).

czwartek, 26 maja 2011

słodko-gorzko


kilka cytatów z Zośki z dziś:
- ciocia Gosia byłaby lepszą mamą, bo dużo jeździ na rowerze, studia już skończyła, uczyć się nie musi;
- (do misia, podając go MI): idź do babci...
- (do mnie, po kilkuzdaniowej tyradzie na temat zasypiania o 22 i marnych tego konsekwencjach następnego dnia o 6:30): mówisz do mnie już czternaści minut, mogłabym już spać.
- (w nawiązaniu do nuconej cały dzień piosenki na jutrzejsze obchody, do mnie): a gdzie moje sto całusów?
 - (do babci, pytającej na co zbiera kasę do skarbonki, dotychczas zapewniała o funduszach na meble do pokoju): zbieram na wiolonczelę.
ona, jak się wydaję, decyzję ma już podjętą. i kaszle, kaszle paskudnie...

środa, 25 maja 2011

po przerwie


Przeszłam obowiązkowy detoks. Z wszelkimi objawami odstawienia, rozważałam terapię grupową. Jakiś ZŁODZIEJ kradnie nam internet i juz po dwóch trzecich okresu rozliczeniowego sieć zalicza zgon. Ale may tu do czynienia z istotą podlegającą procesom reaktywacji, od kilku dni internet śmiga!
Przez te dwa z hakiem tygodnie udało nam sie złapać kolejną infekcję, za momencik okaże się czy to już oskrzela, czy może jeszcze nie, odwiedzić trzykrotnie poznańską izbę przyjęć, w tym raz o 3 nad ranem z podejrzeniem zapalenia wyrostka u Zosi, drugi to kontrolne usg dnia następnego, a kolejny to poddanie Fransa trudnej praktyce wyciągnięcia kleszcza z samego czubka głowy. No i przeszliśmy wszystkie już etapy procesu rekrutacji do poznańskiej państwowej szkoły muzycznej. I obiecałam sobie, że wezmę to na klatę bez nerwów i emocji, po czym, kiedy okazało się, że córeńka przeszła pierwszy etap szłam i szlochałam ze wzruszenia (Zosia też, ona tylko ze zgoła przeciwnego powodu, ona po prostujeszcze nie wie, że chce chodzić do szkoły muzycznej). Dziś po jej indywidualnym przesłuchaniu wezwano mnie do sali (poczułam się jak uczenniczka malutka, czterech wielkich ludzi i ja, dziewczynka na środku, wdzięcząca się dygnięciem). Pomyślałam, że albo mnie zezwą za absolutne beztalencie przytargane siłą, albo objawią mi następczynię Paganiniego. Nie pomyliłam się AŻ tak, gdyż zapytano mnie, co ja na to, żeby Zochę wpisać na, uwaga, WIOLONCZELĘ. Bo ma doskonałe warunki - ręce dobre (z egzemą, stwardniałym naskórkiem, odciskami od łażenia po drzewach i resztkami czarnych obwódek wokół paznokci, których nie udało się wyszorować nawet szczotką, której to czynności - szorowaniu szczotką - oddałam się z rozkoszą zaraz po przebudzeniu i wstępnych oględzinach rąk rzeczonej) i potencjał też. Zosia ciągle o gitarze, więc jej powiedziałam, że wiolonczela to prawie gitara, tyle że w pionie. No nic, oficjalne wyniki w piątek. stay tuned.

sobota, 7 maja 2011

nagroda


spotkał mnie dziś przypadek niebywały - popołudnie i wieczór w samotności. Tat zabrał dzieci do kolegi, a ja, jako, że przecież się uczę i mam zajęcia, wróciłam ze szkoły do pustego domu. Najpierw poszłam jednak do empiku i tam nabyłam listy Osieckiej i Przybory i wywiad z Muńkiem i zamierzam za momencik, zaraz po tym jak skończę wysączać resztki wina, które spożyłam do pesto, i wyjmę ciasto zapowiedziane na weekend z piekarnika, i skończę kolejny odcinek desperatek, i ogarnę zostawiony przed wyjściem chaos, i już (o 22.18) wyjdę na taras poczytać. 
Tymczasem delektuję się ciszą (i poszła wieszać pranie i odkurzać).

piątek, 6 maja 2011

odwilż


wydaje się, jakby zima odpuściła na chwilę, więc za momencik, nie zważając na bałagan w domu i zaległości w nauce, opatulę się w kocyk i wybiegnę na taras spożyć kawę, która zapewne, bezczelna, ostygnie, nim zdąże zanurzyć w niej swe spierzcznięte (no bo zima) usta.
upiekłam wczoraj te ciastka, jedno pochłonęłam gorące prosto z pieca, więc nie poczułam smaku za bardzo, połykałam szybko obawiając się poparzeń, ale kolejnym delektowałam się z dziką rozkoszą (choc mi się rozlały trochę podczas pieczenia, jak sądzę ciut mało mąki i może jeszcze jedno żółtko, bo hojnie dodałam banana), dziś podobnie. A na weekend planuję to ciasto. Czy to już obsesja u mnie z tym pieczeniem? Droga Gosiu???
No nic, to lecę na tę kawę, żeby mi słońce numeru nie wycięło i nie zaszło.
miłego weekendu!

czwartek, 5 maja 2011

porażka


choroby mijają nam rozkosznie. Kaszelek nie przeszkadza w brojeniu, matki_ignorowaniu, gonitwach, bitwach, przepychankach i wnerwach. Także zen, jak można się spodziewać, pilnie potrzebny.
I jeszcze uświadamiam sobie, iż ponieśliśmy totlaną porażkę wychowawczą na polu PORZĄDKOWANIE. Jak nauczyć dzieci sprzątać? Jak ich nauczyć koncentracji na tej czynności??? Limity czasowe, suma kar i ich siła, mój szept, stanowczy głoś i krzyk nie przynoszą żadnego efektu. Nagrody i motywacja podobnie. Mija właśnie dziesiąta godzina i bałagan większy niż na początku, za to zabawy po pachy. Wiadomo po której stronie tego muru chińskiego.
nosz cholera jasna.

środa, 4 maja 2011

jeśli mamy maj


...to mamy też doroczne choróbsko (nie pamiętam już maja bez zapalenia oskrzeli). Zofka kichnęła w niedzielę, kaszlnęła w poniedziałek a wczoraj zaległa z kaszlem nieziemsko wątrobowym (ewentualnie spod samej dwunastnicy). Także 14.20 pediatra welcome to. 
Weekend upłynął nam wybitnie kulinarnie (ile ja napiekłam i napichciłam, nie macie pojęcia, wojsko by się najadło), ale ochroniłam wątrobę, kilka kieliszków wina zaledwie na te kilka dni ujdzie (a zawsze w takie weekendy moją wątroba błaga o litość). Minął rok, słuchajcie, od naszej pierwszej przeprowadzki. I pół roku od powrotu do domu. Góra się wykańcza, stoją ścianki działowe, wygłuszone w 75 procentach. Myślę, że za trzy miesiące będę miała, po siedmiu latach, własną sypialnię. Exciting, isn't it?
i tylko ten śnieg i mróz dziś w nocy, który mi położył pięknie zapowiadające się rośliny, nieco zmącił mój spokój.
i usta usta, których końca absolutnie też nie rozumiem, Zimowa, nic Ci nie wyjaśnię, bo to zakończenie jest dla mnie tragiczne, co on, wsiadł do taksówki podróżującej po autostradzie do nieba?? Bo nie chce się z nią rozstać? A ona z nim wsiadła? Taki początek i taki koniec, jasny gwint.
idę sprzątać, zamiast się wątpliwej jakości rozmyśleniami dekoncentrować. bo mi się w nocy nazbierało podczas snu, cholera!
..............
UPDATE
zgodnie z moimi jakże trafnymi podejrzeniami (popartymi latami doświadczeń) mamy zapalonko oskrzeli. zaledwie miesiąc po poprzednim przecież (o którym nie miałam pojęcia, bo mąż niedosłyszał, a skoro nie miała zapalenia, to leków nie podałam i po dwóch dniach była zdrowa SAMA Z SIEBIE, więc i teraz się łamię z lekami, błagam Was, zawsze to samo). A ja tymczasem, podglądając jednym okiem chmury przynoszące oczekiwany tygodniami deszcz, drugim Desperatki, a trzecim rozpalony maksymalnie kominek, uczę się słówek (czujecie tę efektywność, prawda) i planuje jadłospis (kupiłam dziś gofrownicę zgodnie z zaleceniami o mocy 1200w i kiedy już utarłam masło z cukrem okazało się, że mąż zużył wczoraj wszystkie jajka i z dzisiejszych gofrów nici). No ale, co sie odwlecze... jutro wyczekane będzie lepsze! Czymś trzeba sobie tę zimę umilić.

niedziela, 1 maja 2011

maj, majuś, majeczek


Jeśli dziś jest święto pracy, to my celebrujemy je w znakomity, doskonały, wszechwielki sposób, czyli pracujemy. Mąż wali w gałęzi remontowo-budowlanej, ja stukam w edukacji, dzieci zakatarzone na parterze łóżka piętrowego przy pomocy matki, zbudowały kino domowe i na samochodowym dvd 7 cali ogłądają zachwycone Mikołajka. Dementi jednak jedno musi zostać wypowiedziane: moja praca umysłowa rozpoczęła się od soczystopomarańczowego pedicure inspired by chustka i szybkiego przeglądu stron internetowych, i ta praca będzie miała swą kontynuację w kuchni, gdzie upichce naprędce jakiś obiad i muffiny czekoladowe albo jakieś inne. I może koło 22, kiedy odprawię gości, poczytam i powkuwam. No ale, nie wszystko na raz.
A Wy jak? Pochód? (swoją drogą, ludzie to mieli w tamtych czasach dużo czasu, że na pochody chodzili, nie?)