środa, 25 maja 2011

po przerwie


Przeszłam obowiązkowy detoks. Z wszelkimi objawami odstawienia, rozważałam terapię grupową. Jakiś ZŁODZIEJ kradnie nam internet i juz po dwóch trzecich okresu rozliczeniowego sieć zalicza zgon. Ale may tu do czynienia z istotą podlegającą procesom reaktywacji, od kilku dni internet śmiga!
Przez te dwa z hakiem tygodnie udało nam sie złapać kolejną infekcję, za momencik okaże się czy to już oskrzela, czy może jeszcze nie, odwiedzić trzykrotnie poznańską izbę przyjęć, w tym raz o 3 nad ranem z podejrzeniem zapalenia wyrostka u Zosi, drugi to kontrolne usg dnia następnego, a kolejny to poddanie Fransa trudnej praktyce wyciągnięcia kleszcza z samego czubka głowy. No i przeszliśmy wszystkie już etapy procesu rekrutacji do poznańskiej państwowej szkoły muzycznej. I obiecałam sobie, że wezmę to na klatę bez nerwów i emocji, po czym, kiedy okazało się, że córeńka przeszła pierwszy etap szłam i szlochałam ze wzruszenia (Zosia też, ona tylko ze zgoła przeciwnego powodu, ona po prostujeszcze nie wie, że chce chodzić do szkoły muzycznej). Dziś po jej indywidualnym przesłuchaniu wezwano mnie do sali (poczułam się jak uczenniczka malutka, czterech wielkich ludzi i ja, dziewczynka na środku, wdzięcząca się dygnięciem). Pomyślałam, że albo mnie zezwą za absolutne beztalencie przytargane siłą, albo objawią mi następczynię Paganiniego. Nie pomyliłam się AŻ tak, gdyż zapytano mnie, co ja na to, żeby Zochę wpisać na, uwaga, WIOLONCZELĘ. Bo ma doskonałe warunki - ręce dobre (z egzemą, stwardniałym naskórkiem, odciskami od łażenia po drzewach i resztkami czarnych obwódek wokół paznokci, których nie udało się wyszorować nawet szczotką, której to czynności - szorowaniu szczotką - oddałam się z rozkoszą zaraz po przebudzeniu i wstępnych oględzinach rąk rzeczonej) i potencjał też. Zosia ciągle o gitarze, więc jej powiedziałam, że wiolonczela to prawie gitara, tyle że w pionie. No nic, oficjalne wyniki w piątek. stay tuned.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz