sobota, 25 października 2014

Stu lat, Syneczku!

Nasz syn, który w tym roku stał się dzieckiem średnim, zyskując jednocześnie status starszego brata, skończył właśnie osiem lat.
Jest super chłopakiem. Ma doskonałe poczucie humoru i lubi występować przed ludźmi, co mu wróży karierę, prawda? Jest bystry, odważny, nie chowa się za konwenansami i jawnie demonstruje swoje racje.
Coraz lepiej gra na skrzypcach i zadziwia nas codziennie postępami (ma też świetnego nauczyciela, naprawdę kapelusze z głów). Nie zraża się łatwo porażkami i mówi, że lubi grać. Ćwiczy całkiem chętnie (lubi ćwiczyć w towarzystwie) i cieszy się z każdej możliwości zaprezentowania talentu. I grywa takie koncerty, że oko łzawi. A nie rokował... (zła matka, zła matka, zła matka).
Jest też przystojny nad wyraz. Ma brązowe duże oczy, nie za ciemne krótkie włosy, jest niewysoki ale przesycony czarem (gdy nie rzuca fochem) w każdym centymetrze swojego niemal stu trzydziesto centymetrowego ciała.
I jest bardzo wysportowany. Ma silne ręce, uwielbia fikać na trzepakach, robi to niesamowicie.
Jest też dobrym i empatycznym chłopakiem. Uwielbia opiekować się Leonem, garnie się nawet do przewijania, pomaga mi chętnie w pracach domowych.
Anioł nie dziecko, myślałby kto.
Kocham Cię, Synku, jak nie wiem co!

środa, 22 października 2014

ekosreko

Zainspirowana wpisami Chudej zaczynam rozkminiać, jak bardzo ekomamą już jestem i czy już mnie wytykają na ulicy, a także czy to powód do wstydu.
Po pierwsze primo śpimy z Leonem. Głównie z wygody (bo po drugie primo karmię piersią na żądanie i zamierzam to robić dość długo), nie muszę wstawać, odkładać i odkładać i odkładać. Po trzecie primo często używam chusty, po czwarte stosuję wielorazowe pieluchy i myję obsraną dupkę wodą a nie chusteczkami, po piąte szczepię w dogodnych dla siebie terminach (Leon został zaszczepiony póki co tylko na gruźlicę w dziewiątym tygodniu życia. I nie jestem przeciwniczką szczepień, ale nie jestem też bezwolnym trybikiem, którym może potrząsać recepcjonistka z rejonowej przychodni. W dupie mam jej nawoływania, jak w domu pół rodziny zainfekowana, przyjdę, jak będziemy zdrowi).
Co więcej - staram się ograniczyć zużycie środków chemicznych na chacie, stosuję sodę, ocet i olejki eteryczne, acz orzechy i kule piorące można według mnie o kant dupy rozbić, w ogóle nie dają rady. Segregujemy śmieci, gotuję w domu, ubieram siebie i dzieci w second handach. Pijemy kranówkę i staramy się jeść zdrowo i kupowć u lokalersów
Ale ale, szczęśliwie dla naszej normalności - pampersy też są w obrocie podczas wyjazdów i w nocy. I mam wózek, z którego chętnie korzystam podczas długich spacerów. Pranie suszę w suszarce bębnowej, bo mnie wkurza wieczne pranie w salonie (ale już wody z suszarki używam do mycia podłóg). I dysponuję środkiem do mycia szyb, i płynem do płukania tkanin, bo wolę pachnące ubrania, a na twarz nakładam krem. Bo lubię. I namiętnie kupuję książki, bo wolę je mieć i wąchać, a te z biblioteki śmierdzą kurzem. Oh well.
Wszystko to robię, bo kalkuluję, bo jestem wygodna, oszczędna i leniwa. I lubię przesypiać noce. I bardzo mnie drażnią komentarze, że po co, dlaczego, to niezdrowe, chore, patologia! Przecież nikomu nigdy nie narzucałam i nie będę narzucać swojego zdania. Każdy niech swoje poletko orze po swojemu! Nie radzę innym, a już w ogóle nie oceniam. Sama robię wszystko dla dobra mojej rodziny, a nie na pokaz.
Czy to już choroba?

wtorek, 14 października 2014

outdoor activities

Za nami doskonały weekend w górach.  Albercik świetnie zniósł podróż. Był rozkoszny u babci i spokojny na  czterdziestce cioci. Tak spokojny, że daliśmy radę wejść na górę i zejść, zjeść i po północy skorzystać z zewnętrznego jacuzzi. Bosko. Skoro więc najmłodszy nie narzekał a wręcz rozkwitał poza domem, planujemy wypad za półtora tygodnia. Może morze.
Dziś święto zawodowe. Z tej okazji więc latam ze szmatą z koafiurą niepierwszej świeżości i w znacznym nieładzie, za to z kompletem dzieci w domu, gdyż placówka zapala dziś koncert godzinny i to byłoby na tyle w kwestii  opieki nad nieletnimi.

poniedziałek, 6 października 2014

październik

Poniedziałek w moim domu oznacza na pewno znacznie większy pobór wody. Wstawiłam właśnie pralkę ciemnych, czeka pełen wsad jasnych i pieluchy. Wszystko dziś, zaraz, teraz. Do tego zmywarka i tak pracujemy na suszę w Afryce.
Weekend mieliśmy zacny. I  nie stanowi o tej zacności pięć kilo pomidorów zamienionych w sucharki, a świetne ognisko z pieczonymi jabłkami z melasą i bitą śmietaną (Leon się świetnie sprawdza w outdoorze, śpi, je, śpi i rozkosznie strzela oczętami. I najdłużej z nas pachnie wędzonką), długie spacery w słońcu i cieniu, plany na weekend w górach i zakup laktatora w celu wydłużenia smyczy choć na chwilę. I wizyta w empiku (choć nie cierpię tego sklepu, ze względu na niewyszkolonych sprzedawców, naciąganie, podnoszenie cen przed Świętami albo w Mikołajki, wchodzę do niego od czasu do czasu i jak już znajdę tam książkę między garnkami, farbami, torbami i formami na muffiny, to czasem ma dobrą cenę, a jak trzy książki, to mają jeszcze lepszą. Kupiłam pięć). I taką miałam refleksję, że nigdy w życiu nie miałam swobody w wydawaniu kasy na ciuchy, dlatego często ubieram siebie i dzieci w second handach, a zawsze miałam lekką rękę do kupowania książek (zostawiam w księgarniach więcej niż w odzieżowych, na pewno!).
Na stole przy którym Zosia odrabia czasem lekcje leżą: zeszyt do anglika, podręcznik do przyrody i zadanie domowe z tejże. Oba przedmioty jak byk w dzisiejszym planie lekcji. Niby październik, a my ciągle w czarnej dupie.