No dobszszszsz. Zaczęły się wreszcie, wyczekane, wyklaskane, wytupane (ale nie dajcie się zwieść, za chwilę będzie październik...). Możemy przyjąć, że koniec zrywania się bladym świtem, popędzania z rana, w południe i pod wieczór, kontroli tuż przed snem, czy oby dzienniczek jest na pewno na swoim miejscu, wszystkie zadania odrobione i spakowane, smyczek leży równo przy wiolonczeli/skrzypcach i strój na rytmikę nie zapodział się za regałem. Uff. JEDNAKŻE, dzieci bez placówki są koszmarnie nieznośnie, czego doświadczyłam boleśnie w ostatnim tygodniu: nuda przekłada się na skumulowaną energię, którą już o godzinie siedemnastej czterdzieści trzy TRZEBA gdzieś wyzwolić, i pół biedy, gdy nie pada a temperatura przekracza łagodne plus dziesięć. Gdy jest inaczej, wrota do najbliższego zakładu zamkniętego otwierają się szeroko na moje powitanie.
Do tego dochodzi przebyty przez męża zabieg na łękotce, który w znacznym stopniu utrudnia mu chodzenie a uniemożliwia prowadzenie samochodu, wyprowadzenie porywczego psa, ważącego tyle, ile ja, odkurzanie, zamiatanie i inne takie (a on, geroj, okna dzisiaj umył, skarb mój kochany).
Dostałam dziś arcyciekawą propozycję, zobaczymy, co z niej wyniknie, niecierpliwie czekam na rozwój akcji!
Póki co otaczamam się arbuzem, żegnam kończące się podobno truskawki, okładam czereśniami, brzoskwiniami i kiszę małosolne. Rozkoszna lekkość lata.
piątek, 28 czerwca 2013
wtorek, 18 czerwca 2013
nerw, nerwy i nerwowość
Mam taką perwersyjną chęć przeczytania czegoś, co ukoi moje skołatane nerwy, a czego nie znajdę na półce, której znawcy (lub aspirujący do tytułu znawcy) nie nazwaliby na pewno "literaturą". Dlatego przeszukawszy chomika, mam już na kindlu rozlewisko, które z dziką rozkoszą pochłonęłam kilka lat temu (no dobra, język mnie ciut wnerwiał, ale sam przekaz był tak bardzo budujący, że nie spałam i czytałam podówczas) i zamierzam pochłonąć ponownie. Dla równowagi jednak skorzystałam z promocji znaku i w paczkomacie czeka na mnie pokaźna przesyłka z zacniejszą zawartością w postaci Mendozy, Nurowskiej i Miłosza.
Skoro wspomniałam o nerwach, to owszem, mam je na wierzchu, w dodatku się zaziębiłam w trzydziestostopniowym upale (tak, to doprawdy jest możliwe), więc kicham, smarkam, i roznoszę opryszczkę, uosobienie seksapilu, nie ma co.
Drżyjcie, narody, do wakacji albo wy, albo ja!
Skoro wspomniałam o nerwach, to owszem, mam je na wierzchu, w dodatku się zaziębiłam w trzydziestostopniowym upale (tak, to doprawdy jest możliwe), więc kicham, smarkam, i roznoszę opryszczkę, uosobienie seksapilu, nie ma co.
Drżyjcie, narody, do wakacji albo wy, albo ja!
niedziela, 9 czerwca 2013
11.11.1919-30.05.2013
Urodził się z hukiem, w pierwszą rocznicę odzyskania niepodległości, co roku Jego urodziny znaczono w kalendarzu bardzo wyraźnie.
Kochał dzieci, Franka bezkrytycznie, zawsze wytapiał dla mnie smalec, parzył boczek i codziennie, podpierając się laską, szedł dla nas po bułki i gazetę, zanim nam chciało się łypnąć okiem po przebudzeniu. Nie pozwalał, bym miała pusty talerz i kieliszek, niejedną butelkę z Nim wychyliłam, a latem co roku dla mnie przygotowywał wiśniówkę i w słoiku szykował wiśnie do wyjedzenia.
Mawiał, że tak to jest jak się ma serce blisko dupy, i ze swojego całego metra sześćdziesiąt z sercem na dłoni dbał, żebyśmy czerpali z życia, ile się da.
Umarł po cichu sam w szpitalu, nie zdążyliśmy, rano o ósmej łóżko na OIOMie było już puste.
Datę Jego śmierci w kalendarzu znaczono bardzo wyraźnie, wszak Boże Ciało to święto.
Nie mogę uwierzyć, że zajął chmurę koło Babci. Dziadek mojego męża. Mój najprawdziwszy najkochańszy Dziadek Janek. Mam Tam swojego człowieka.
Kochał dzieci, Franka bezkrytycznie, zawsze wytapiał dla mnie smalec, parzył boczek i codziennie, podpierając się laską, szedł dla nas po bułki i gazetę, zanim nam chciało się łypnąć okiem po przebudzeniu. Nie pozwalał, bym miała pusty talerz i kieliszek, niejedną butelkę z Nim wychyliłam, a latem co roku dla mnie przygotowywał wiśniówkę i w słoiku szykował wiśnie do wyjedzenia.
Mawiał, że tak to jest jak się ma serce blisko dupy, i ze swojego całego metra sześćdziesiąt z sercem na dłoni dbał, żebyśmy czerpali z życia, ile się da.
Umarł po cichu sam w szpitalu, nie zdążyliśmy, rano o ósmej łóżko na OIOMie było już puste.
Datę Jego śmierci w kalendarzu znaczono bardzo wyraźnie, wszak Boże Ciało to święto.
Nie mogę uwierzyć, że zajął chmurę koło Babci. Dziadek mojego męża. Mój najprawdziwszy najkochańszy Dziadek Janek. Mam Tam swojego człowieka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)