piątek, 28 czerwca 2013

lato wszędzie

No dobszszszsz. Zaczęły się wreszcie, wyczekane, wyklaskane, wytupane (ale nie dajcie się zwieść, za chwilę będzie październik...). Możemy przyjąć, że koniec zrywania się bladym świtem, popędzania z rana, w południe i pod wieczór, kontroli tuż przed snem, czy oby dzienniczek jest na pewno na swoim miejscu, wszystkie zadania odrobione i spakowane, smyczek leży równo przy wiolonczeli/skrzypcach i strój na rytmikę nie zapodział się za regałem. Uff. JEDNAKŻE, dzieci bez placówki są koszmarnie nieznośnie, czego doświadczyłam boleśnie w ostatnim tygodniu: nuda przekłada się na skumulowaną energię, którą już o godzinie siedemnastej  czterdzieści trzy TRZEBA gdzieś wyzwolić, i pół biedy, gdy nie pada a temperatura przekracza łagodne plus dziesięć. Gdy jest inaczej, wrota do najbliższego zakładu zamkniętego otwierają się szeroko na moje powitanie.
Do tego dochodzi przebyty przez męża zabieg na łękotce, który w znacznym stopniu utrudnia mu chodzenie a uniemożliwia prowadzenie samochodu, wyprowadzenie porywczego psa, ważącego tyle, ile ja, odkurzanie, zamiatanie i inne takie (a on, geroj, okna dzisiaj umył, skarb mój kochany).
Dostałam dziś arcyciekawą propozycję, zobaczymy, co z niej wyniknie, niecierpliwie czekam na rozwój akcji!
Póki co otaczamam się arbuzem, żegnam kończące się podobno truskawki, okładam czereśniami, brzoskwiniami i kiszę małosolne. Rozkoszna lekkość lata.

wtorek, 18 czerwca 2013

nerw, nerwy i nerwowość

Mam taką perwersyjną chęć przeczytania czegoś, co ukoi moje skołatane nerwy, a czego nie znajdę na półce, której znawcy (lub aspirujący do tytułu znawcy) nie nazwaliby na pewno "literaturą". Dlatego przeszukawszy chomika, mam już na kindlu rozlewisko, które z dziką rozkoszą pochłonęłam kilka lat temu (no dobra, język mnie ciut wnerwiał, ale sam przekaz był tak bardzo budujący, że nie spałam i czytałam podówczas) i zamierzam pochłonąć ponownie. Dla równowagi jednak skorzystałam z promocji znaku i w paczkomacie czeka na mnie pokaźna przesyłka z zacniejszą zawartością w postaci Mendozy, Nurowskiej i Miłosza.
Skoro wspomniałam o nerwach, to owszem, mam je na wierzchu, w dodatku się zaziębiłam w trzydziestostopniowym upale (tak, to doprawdy jest możliwe), więc kicham, smarkam, i roznoszę opryszczkę, uosobienie seksapilu, nie ma co.
Drżyjcie, narody, do wakacji albo wy, albo ja!

niedziela, 9 czerwca 2013

11.11.1919-30.05.2013

Urodził się z hukiem, w pierwszą rocznicę odzyskania niepodległości, co roku Jego urodziny znaczono w kalendarzu bardzo wyraźnie.
Kochał dzieci, Franka bezkrytycznie, zawsze wytapiał dla mnie smalec, parzył boczek i codziennie, podpierając się laską, szedł dla nas po bułki i gazetę, zanim nam chciało się łypnąć okiem po przebudzeniu. Nie pozwalał, bym miała pusty talerz i kieliszek, niejedną butelkę z Nim wychyliłam, a latem co roku dla mnie przygotowywał wiśniówkę i w słoiku szykował wiśnie do wyjedzenia.
Mawiał, że tak to jest jak się ma serce blisko dupy, i ze swojego całego metra sześćdziesiąt z sercem na dłoni dbał, żebyśmy czerpali z życia, ile się da.
Umarł po cichu sam w szpitalu, nie zdążyliśmy, rano o ósmej łóżko na OIOMie było już puste.
Datę Jego śmierci w kalendarzu znaczono bardzo wyraźnie, wszak Boże Ciało to święto.
Nie mogę uwierzyć, że zajął chmurę koło Babci. Dziadek mojego męża. Mój najprawdziwszy najkochańszy Dziadek Janek. Mam Tam swojego człowieka.