środa, 13 lutego 2013

wielkopostnie

Z posypaną popiołem głową, z wkruwem w oczach i iskrami złości w źrenicach, szukam miejsca na długi weekend, by znaleźć wentyl bezpieczeństwa, by mieć na co czekać i z czegoś cieszyć się, jak fretka, by odczarować zimę, która dziś znów utrudniła nam bezproblemowe dostanie się do cywilizacji, w której jednak czarne drogi to codzienność, a nie lód, szklanka i absolutny brak jakiejkolwiek przyczepności, pięć na godzinę, prytrytrytrytry, redukcja, oh wait, nie ma z czego redukować, nie ma biegu minus jeden lub choćby zero.
Kaszel ciągle męczy mnie koszmarnie, wywracając, mam wrażenie, płuca inside-out, postanowiłam coś z tym zrobić, ale jeszcze nie postanowiłam kiedy.
Póki co zakładam, że w poście nie będę się denerwować byle gównami, nie będę darła papy na dzieci non stop i ciągle, że zen, kwiat na tafli wody i w ogóle omniomniomniom. Tak mi dopomóż.

poniedziałek, 11 lutego 2013

o metalowej półce

W pustej już piwnicy mieszkania moich rodziców, mieszkania, które w przeciągu kilkunastu dni zmieni właścicieli, od kilkunastu lat leżał karton. Zakurzony, zapomniany, skrywał sekrety przeszłości. Pod pamiątkami chrztu i komunii zaszyłam moje pamiętniki, zaprzeszłe kalendarze szalonego małolata 93/94, kalendarze filipinki z lat kolejnych, zeszyty na kłódkę, wszystko to robi mnie na miękko, uwalnia wspomnienia, bawi do łez, studzi moje grafomańskie zapędy, przeraża (to nie mogłam być ja, ta wiecznie nieszczęśliwie zakochana, w pretensjach, nadąsana, posępna, efekciarska, patetyczna, górnolotna, kiczowata, modelowa).
Radzę Zosi pisać pamiętnik. Będzie się miała z czego śmiać (albo na co obrażać).
W kartonie miałam także swoje pierwsze zeszyty do polskiego i matematyki, z pierwszej klasy (i z maturalnej, taka klamra kompozycyjna) i jeśli ktoś narzeka na przeładowany program nauczania, to buahahaha, my mieliśmy RÓWNANIA (co i tak nie rozwinęło mnie na tyle, bym była w stanie pojąć choćby elementy królowej nauk).

poniedziałek, 4 lutego 2013

siedem tytułów od początku roku

Naszym ciekiem wodnym ostatniej nocy stało się Frankowe podgłośniowe zapalenie krtani, czyli: inhalacje, hydrokortizon, wdychanie lodowatego powietrza zza okna i podziwianie śnieżnych krajobrazów za oknem. Adrenalina plus milion i pół nocy w plecy. Dziś Frans okazuje się okazem zdrowia, ale drżę na myśl o nocy, bo zapalenie owo, wredny kutas, budzi dzieciaka znienacka (a mnie pierwszym świszczącym oddechem) w środku cudownej fazy rem koło 3. Nad ranem. I ponoć wyrasta się z niego w okolicach trzeciego roku życia. Ponoć. No nie wiem. Frans mam już sześć z hakiem.
Poza tym czytam tę J.K (a dzieci wchłonęły audiovideo J.R.R. z żalem, że to już koniec, nie wiem, może podrzucę im trzy opasłe tomiska, to im żal przejdzie?), zaczyna się rozkręcać, mam już w zanadrzu podobno dobrą komedię kryminalną na kindla Natalii 5, wczorajszy wieczór spędziłam w mieście książek, śliniąc się obficie i zalewając klawiaturę sypiącego się ostatnio notebooka na co drugi tytuł (i wcale mnie nie zaskoczyło, iż autorka miasta jest wykładowczynią na uczelni, którą niedawno ukończyłam). A dziś pojawił się nowy post z nową inicjatywą, tekst dobry, mądry i przemyślany (i nie, nie dlatego tak sądzę, iż mogłam się z Padmą spotkać na egzaminie z literatury!). Czytajcie!
Czołem.

niedziela, 3 lutego 2013

cieki wodne i szorstkie pięty

Był taki czas, wydaje mi się, że wcale nie tak dawno temu, kiedy przyjęłabym sen w każdych warunkach o każdej porze i jeszcze przytuliła czule. Tymczasem zdarzają mi się od niedawna noce, podczas których budzę się znienacka i mimo pory nieznanej (zapewne głębokiej nocy, wnoszę po ciemności za oknem) mój organizm odmawia ponownego zaśnięcia. Moja teściowa zapewne wyczułaby swym wahadłem, czy obrączką zawieszoną na włosie, żyły wodne przebiegające pod wezgłowiem naszego łoża, ja raczej wietrzę cieki myślowe w moich pocharatanych zwojach mózgowych i rozkminianie niepewnych kwestii, które w nocy stają się węzłami gordyjskimi, w łagodnych postaciach - patami, a najczęściej matami stawianymi mnie! Drażni mnie natenczas wszystko, zagnioty na jaśku, skotłowane prześcieradło, posapujący mąż a także szorstkie pięty. Jak księżniczka na ziarnku grochu.
Weekend mija nam bardzo pracowicie: Zosia ma stosy zadań domowych, i to naprawdę stosy, mąż ma mnóstwo papierów, Fransik cośtam brzdęka legato na skrzypcach, a ja mam kuchnię na cały tydzień i sprawozdania semestralne i kupę radości z tego, że nie muszę się uczyć do sesji zimowej (dyplom nadal kurzy się na jednej z półek dziekanatu, mam ambitny plan uratowania go i nabycia z tej okazji butów, no bo przecież mi się należą!!! już w najbliższy piątek). Poza tym zimno znów na dworze paskudnie, że spacer chciałam uciąc w połowie, ale byliśmy już za daleko.
Czy "Trafny wybór" J.K. Rowling nabiera tempa po setnej stronie? Za dużo nazwisk, zbyt wiele wątków, nie mogę nadążyć, nie wiem.