środa, 28 kwietnia 2010

lokalny patriotyzm


Nie mogę się nie podzielić, choć nie wiem, czy zdążycie, bo ten kawałek tylko dziś.
Nasza poznańska reaktywacja uważam na naprawdę fajnym poziomie, słucham któyś tam raz, wpada w ucho i głos dość elektryzujący.
A teraz, wybaczcie, gdyż muzyka muzyką, ale Espanol Espanolem i czas ir estudiar, czy jakkolwiek to będzie. Matko, ta sesja, okoniem mi w gardle staje jej zaledwie perspektywa, nie wiem, czy mi się makrela albo karp królewski w gardle zmieści, jak już nadejdzie zaiste. Nic, co nas nie zabije, to nas wzmocni, nes pas?

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

ach, co to był za ślub...


A u nas przeprowadzka w toku, także mam w domu bagno. Wygląda wszystko koszmarnie, puste regały cieszą roztocza zalegającym kurzem, pustoszeją też półki w szfie ubraniowej, znikają ze ścian obrazki, cały ten proces trwa od kilkunastu dni, w domu lada chwila zagości echo (ale nie na długo, dwa dni później przyjdzie ekipa i zedrze dach, dzięki czemu echo pryśnie).
Ja tym czasem regeneruję siły po maratońskim weekendzie, na ten przykład wczoraj zaczęłam zajęcia o 8 a skończyłam po 20, światła dziennego niemal nie ujrzawszy, to znaczy trochę przez okno, wię się nie liczy), w sobotę natomiast po zajęciech, o godzinie 9.20 RANO byłam na ślubie przyjaciół (nie ma tu ani ciut przekręcenia, poszłam na 8 na syntaks, byłam godzinę, biegusiem w szpileczkach na rynek i ziuu szampan przed 10 rano, sto lat i gorzko). A na ślubie sami znajomi z uczennicą włącznie, a także koleżankę sprzed lat, znajomych z poprzedniej pracy, poznałam świetnych ludzi, z którymi mam nadzieję utrzymać znajomość, weekend pełen dobrych wrażeń (bo co Wam będę pisać, że na uczelni sajgon, że ciarki po plecach mają używanie na samą myśl o tym, co za chwilę, że brak informacji, że się wysypują, że wpadki i nieporozumienia). Magazynuję energię, będzie kluczowym czynnikiem pozwalającym przeżyć kolejnych kilka miesięcy.

wtorek, 20 kwietnia 2010

szczerbate szczęście


Zosi w międzyczasie wypadły dwa zęby. Wróżka Zębuszka przybyła wtrymiga, późną nocą odbywszy do bankomatu wycieczkę, gdyż jedynka dolna lewa raczyła była bowiem wypaść tuż przed snem, już po kąpaniu, niewdzięczna. W międzyczasie stała się też alergiczką na wziewnym pulmicorcie, sama radość, mówię Wam, czytać te ulotki informacyjne. Z drogiej strony: jak nie czytać.
Rozdarta jestem koszmarnie pomiędzy wielkimi obawami (skąd lekarka wie, że to alergia, skoro wszystki dotychczasowe zapalenia oskrzeli leczone były z sukcesem antybiotykiem? z sukcesem znaczy, że w ciągu kilku dni o chorobie nikt nie pamiętał; skąd lekarka wie, że to alergia, skoro wszyscy równo chorowaliśmy na katar i kaszel, Frans z zapaleniem oskrzeli lekkim leczonym wyłącznie homeopatycznie także z sukcesem? tak, tak w ciągu miesiąca drugie zapalenie oskrzeli...) a opiniami sterydoentuzjastów, którzy się prześcigają w opowieściach, jak to ich pociechy w wyniku hormonoterapii przestały chorować. Tonący brzytwy się tzryma, jak mawiają.
Jestem też pełna rozmyślań o tym, jak świat jest mały, kiedy codziennie o podobnej godzinie, w podobnym miejscu mijam te same samochody jadące w stronę przeciwną, jak martię się, że ich nie ma, czy może coś się stało, jak wspominam nasze spotkanie z serdeczną koleżanką w Pradze (czeskiej) kilka lat temu na zmianie wart w killkutysięcznym tłumie (teraz pracujemy razem i widujemy się codziennie, wtedy widywałyśmy sporadycznie i akurat tam w samo sierpniowe południe) i którą ostatnio spotkałąm na światłach w naszym mieście, w sobotni wczesny wieczór, samochód obok samochodu, uśmiałam się do łez. A zaraz potem doganiają mnie myśli, że świat jest przeogromny, że ludzie nie mogą się spotkać, łosoś norweski na czas trafić na stół a poczta do adresata, gazety do kiosków i wakacjowicze do swych destynacji i jak zależni jesteśmy od natury i jak odległości nabrzmiewają w obliczu trudności z komunikacją lotniczą.
Jakoś z tego wszystkiego nie mogę się otrząsnąć, nie potrafię strzepnąć ciężkich hantli ciążących na ramionac i biec dalej. Nie umiem.

wtorek, 13 kwietnia 2010

co napisać, kiedy słów brakuje...


mijają godziny, doby już, a ja nadal nie potrafię tego ogarnąć, nadal żyję jakby obok, a to, co mnie otacza i spod czego nijak się wyrwać, jest jak obraz surrealistyczny. Widzę i nie rozumiem. Widzę, ale to zupełnie nie pasuje do mojego obrazu świata.
Inna perspektywa.
Inny świat.
Inna bajka.
I jakże mnie wkurza robienie z tego newsa. Bo Obama, bo Putin.
Żal niewypowiedziany i ból nie do opisania Rodzin. Sierot, żon, mężów, matek i ojców, przyjaciół. Koszmar nadchodzącej codzienności. Bo zaraz znów wyemitują komedię, dyskoteki wypełnią się ludźmi, życie będzie się toczyć, i co roku 10 kwietnia telewizja wspomni, radio zanuci, a życie będzie się musiało toczyć...

sobota, 10 kwietnia 2010

.


nie mogę w to uwierzyć.
nie miałam pojęcia, że coś może tak mną wstrząsnąć.
nie chcę popadać w patos.
to po prostu niewyobrażalne.
modlę się.

czwartek, 8 kwietnia 2010

nie o tym miałam


Po świętach najlepszego!
Jakaś ta wiosna lekko lipna, no ale przecież słońce świeci. Jezu, jaki mam katar, to nie mogę. Trzy czwarte naszego stanu osobowego jest zainfekowane, ale nie zamierzam o tym pisać, bo się tu rozkleję, że drżę, czy kolejny kaszel nie zmieni się w płuca, co jeszcze mogę zrobić, dokąd jeszcze pójść, co jeszcze podać i czego spróbować. Bywam bezradna i często płaczę. Dużo się też modle, choć może to nie pasuje do treści tego bloga.
No i mój Boże, nie miałam o tym pisać, nie wpadać w egzaltację, nie odkrywać kart, nie obnażać, nie ulegać nadmiernemu ekshibicjonizmowi. Popłynęłam z prądem osobistych obaw i lęków, natręctw i słońce specjalnie mi nie pomaga.
Zen trudno osiągnąć, spokojna tafla jeziora nie jawi się jakoś na horyzoncie. Trudno, no, życie znów. I tak dalej.