poniedziałek, 26 kwietnia 2010

ach, co to był za ślub...


A u nas przeprowadzka w toku, także mam w domu bagno. Wygląda wszystko koszmarnie, puste regały cieszą roztocza zalegającym kurzem, pustoszeją też półki w szfie ubraniowej, znikają ze ścian obrazki, cały ten proces trwa od kilkunastu dni, w domu lada chwila zagości echo (ale nie na długo, dwa dni później przyjdzie ekipa i zedrze dach, dzięki czemu echo pryśnie).
Ja tym czasem regeneruję siły po maratońskim weekendzie, na ten przykład wczoraj zaczęłam zajęcia o 8 a skończyłam po 20, światła dziennego niemal nie ujrzawszy, to znaczy trochę przez okno, wię się nie liczy), w sobotę natomiast po zajęciech, o godzinie 9.20 RANO byłam na ślubie przyjaciół (nie ma tu ani ciut przekręcenia, poszłam na 8 na syntaks, byłam godzinę, biegusiem w szpileczkach na rynek i ziuu szampan przed 10 rano, sto lat i gorzko). A na ślubie sami znajomi z uczennicą włącznie, a także koleżankę sprzed lat, znajomych z poprzedniej pracy, poznałam świetnych ludzi, z którymi mam nadzieję utrzymać znajomość, weekend pełen dobrych wrażeń (bo co Wam będę pisać, że na uczelni sajgon, że ciarki po plecach mają używanie na samą myśl o tym, co za chwilę, że brak informacji, że się wysypują, że wpadki i nieporozumienia). Magazynuję energię, będzie kluczowym czynnikiem pozwalającym przeżyć kolejnych kilka miesięcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz