środa, 23 lipca 2014

codzienność

Udało mi się dziś odebrać telefon od kolegi (to nie takie oczywiste, bo często włączam przynajmniej głos). Kolega poinformował mnie, że księgarnia skompletowała całe zamówienie podręcznikowe, co oznacza, że dzieci mam praktycznie gotowe do pójścia do szkoły za kilka tygodni (tylko im tego nie mówcie, niech się cieszą, pacholęcia, pozostałą im resztką swobody). Co musi oznaczać, że syndrom wicia gniazda w pełnym rozkwicie, zazwyczaj bowiem pod koniec sierpnia dzieci wyposażone były w kredki.
Ponieważ temperatura nieco spadła, przynajmniej w prognozach pogody nie przekracza 30 stopni (w praktyce 32 jest codziennie, a Poznań od kilku dni jest najgorrrrrrętszym miastem Polski), zdecydowałam się wczoraj na przyjęcie przyjaciółek na tarasie, a ja na taras często w tych okolicznościach przyrody się nie wybieram, o nieee. Dziś dzień lekarski, Zosia i Albercik mają bilans, także o odpoczynku nie rozmawiamy, ale no cóż, dobrze że samochód ma sprawną klimatyzację.

sobota, 19 lipca 2014

ciężarnie

Dziś, gdy pogoda kolejny dzień nie pozwala na głębszy wdech bez wysiłku,  słońce sprawnie operuje wzdłuż i wszerz horyzontu, gdy jedynym przyjacielem jest wentylator, bo starsze dzieci znudzone jęczą, a najmłodsze w brzuchu wciska mały łepek w samo centrum pęcherza, a kolanka równo przesuwa po żebrach, nie omijając wątroby, przepony i żołądka, dziś najlepiej po prostu spakować torbę do szpitala i uspokajająco myśleć, że zostało już tylko kilka tygodni, że to nie na stałe, że jeszcze kiedyś będę miała siłę na coś więcej niż tylko przekładanie tyłka z jednego boku na drugi bez zadyszki.
Bo tak właśnie będzie, prawda?

czwartek, 17 lipca 2014

o szczęściu

Dzieci wróciły z obozu niezmiernie zadowolone. Opalone na złoto, rozdarte pomiędzy radością z powrotu a chęcią powtórnego turnusu, czyli zdrowo, poumawiane na przyszły rok, z nowymi znajomymi, znacznie usamodzielnione, brudne, sprawne i zdrowe. Przyznam teraz otwarcie, obaw miałam tysiące, w końcu synek ma zaledwie siedem lat, dwa tygodnie 300 kilometrów od domu to jednak sporo, dodatkowo, w połowie turnusu możliwe były odwiedziny, a że znaczna większość dzieci pochodziła z okolic kolonii, tylko do garstki rodzice nie przybyli (nas nie było, brzuch mnie ogranicza). Ale przeżyli bez traumy, żeby nie powiedzieć z radością. Drogę powrotną wydłużyliśmy o krótki pobyt nad morzem i nawet trafiliśmy na wieloryby w Pobierowie. Istne szaleństwo, w poprzednich ciążach nie pozwoliłabym sobie na taką ekstrawagancję.


Po powrocie, wypraniu i wysuszeniu 8 pełnych pralkowych wsadów (suszarka bębnowa ratowała nam życie!), pojechały na noc do stęsknionych dziadków, a my na randkę (przez dwa tygodnie ich nieobecności nam się nie udało, bo kupowaliśmy wózek i pieluchy, zatrułam się i trzy dni rzygałam, uczyłam się do egzaminu i przyjmowaliśmy gości). Eksplorowaliśmy uliczki naszego miasta w upale, odwiedzając lodziarnie oferujące manufakturę. Najpyszniejsze lody na świecie (ogórek zielony i limetka, malina z winem porto, mówię Wam, niebo w gębie, będziemy to powtarzać, nawet jeśli to oznacza stanie w kolejkach o 22.15), kilometry po asfalcie, ludzie znani i nieznajomi, Stary Rynek, leżaki w samym centrum, wygodne japonki, krawężniki i ławki i fontanny, trzymanie się za ręce, komplementy, pocałunki, żarty, obietnice, wspomnienia, mam cudownego męża, po ponad jedenastu latach małżeństwa nadal twierdzę, jak i on, że mamy szczęście.
Dużymi krokami zbliża się w naszym domu niemała rewolucja i nie chodzi mi tu o kolejnych gości, którzy się zapowiadają w 36 tygodniu ciąży, czy też teściowej, która ma plan zabrać dzieci do siebie na tydzień może dwa . Powoli kompletuję wyprawkę, szykuję torbę, wszystko wraca, strach, ból, wyparte doświadczenia, chciałabym by już było po, chciałabym, by wózek nie stał pusty w oczekiwaniu, tymczasem przed nami dobre cztery tygodnie, celebrujemy.

środa, 2 lipca 2014

jeszcze nie

Mam w głowie notkę o doskonałych świadectwach moich dzieci. O wyborze wózka i rozterkach przy wyborze pieluch jedno i wielorazowych. O dwutygodniowym obozie, na który pojechały me pacholęta. O ruchliwości Albercika. O wadach i zaletach bycia w ciąży. Dziesiątki tematów.
Mam także egzamin do zdania za tydzień. I jakieś zatrucie pokarmowe, które dziś szczęśliwie odpuściło, ale wczoraj odebrało mi chęci do jakiejkolwiek aktywności (przespałam 20 godzin z 24, jak wzorowy noworodek). Stąd niemoc i niedoczas mimo wolnej chaty.
Stay tuned jednakowoż. Bo tu jeszcze wrócę w dwupaku, hopefully.
-----------------------------------------
a moja maleńka córeczka (2960 g przy urodzeniu, coś koło 30 kg dziś, dziesięć razy więcej na dziesięć lat), dziś kończy 10 lat, nie wierzę w to, dekada macierzyństwa, usłana ups and downsami, przednówek przygody z nastolatką, dziecko złote i wymagające. Mądre, trochę pewne siebie i piękne. Ukochane. Jedyna córka w męskim gronie towarzyszy mego życia. Zobaczcie sami.