czwartek, 29 października 2015

kronikarsko

Jesień galopuje, i choć jakoś mi to nie przeszkadza w kwestii jesieni, to raczej nie jest mi to obojętne w kwestii życia.
W tym umykającym czasie dziecko nasze średnie, chodząca empatia, bystra głowa i uśmiechnięty komik w jednym skończył dziewięć lat i jest naszą prawdziwą perłą i radością, a najmłodsze nauczyło się udawać psa, bawić się w "nie ma Leosia", pokazywać rozłożonymi rączkami, że czegoś nie ma, oraz unosić ręce w górę na hasło "jaki duży jest Leoś"?. Pięknie także wspina się po schodach, szybciej, niż jestem w stanie pomyśleć. Bramki musimy szybko montować. Nadal nie chodzi samodzielnie, za to zasuwa na kolanie wspomagając się stopą drugiej nogi (bardzo skomplikowana ewolucja, trudno powtórzyć, nawet po jodze). Mówi "dupa" (tak karma).
Udały nam się dzieci. Najstarsza, ciut już zbuntowana, jest bardzo inteligentną i zaangażowaną dziewczyną. O synach już poczytaliście, dopowiadać nie trzeba. Muszę sobie zbyt często to głośno powtarzać, szkoda, że na stałe we łbie nie zostaje.
Poza tym pisuję od niedawna w portalu ohme.pl
To dla mnie spore wyzwanie, zajrzyjcie (klik), napiszcie, co o tym sądzicie. Będę zobowiązana.

środa, 23 września 2015

koniec lata

"Krótka" wycieczka rowerowa, na którą w ramach adoracji ostatnich godzin lata zabrał nas mąż i ojciec w jednym, zaowocowała bólem wszystkich mięśni od miejsca, gdzie plecy koczą swą szlachetną nazwę (czyt. od dupy) w dół, kontuzją kręgosłupa, guzami na piszczeli i siniakami na pośladkach, udach, ramionach i kostkach.
Nie przewidział bowiem, że w lesie są drzewa, a po nawałnicy sprzed dwóch miesięcy, drzewa te szczodrze zalegają na drodze. Nie powiem, ile razy musiałam przenosić rower nad zwaloną tarcicą, po piętnastym się zgubiłam, poza tym oczy zalały mi: ciemność, zmęczenie, pot, wkurw i pms. 
Tym samym ogłosiłam koniec przejażdżek rowerowych, no bo co, kurcze blade (wywaliłam się z Leonem, uch, jaka byłam wściekła).
Syn młodszy natomiast oprócz zdolności przemieszczania się na jednym półdupku (swoista umiejętność, nie powiem), zaczął drzeć paszczę tak donośnie, że gmina cała ma okazję słyszeć, kiedy jaśnie pan skończy rzuć paszę, a matka nie dojrzy i łyżeczką nie dopchnie kolejnej porcji. Przestaliśmy go nazywać pieszczotliwie, Lenon zmienił się we Wrzeszczuna. Za to kiedy śpi, jest aniołem! (właśnie śpi, rozumiecie moje zbudynienie).
Dzisiejszy doodle na googlu mnie porobił (tak, poryczałam się, tak już mam, że nienawidzę jesieni i zimy).

piątek, 18 września 2015

I'm so excited!

Nie wiem jak Wy, ja na piątek zawsze mam plan (i realizuję go czasem w kolejny czwartek, podobnie sytuacja wygląda z czytaniem Dużego Formatu, zawsze z tygodniowym poślizgiem, zawsze!).
A potem zawsze w piątek pielęgnuję frustracyjki!
Cieszy mnie perspektywa trójkowej listy przebojów, upstrzonej muzyką niczym bluzka Leona jedzeniem na koniec dnia, ale to co powinno nastąpić przed nią nie ma nic wspólnego z przyjemnością.
Odpuść, mówi wewnętrzny aniołek, zapierdalaj, skutecznie przekrzykuje go diabeł, najgorsze w tym wszystkim jest to, że przenoszę swoje oczekiwania na całą resztę familii, która jednakowoż nie marzy o sprzątaniu chaty od góry do dołu akurat w piątek (ale w zasadzie oni nie marzą o sprzątaniu chaty od góry do dołu nigdy, także).
Póki co anioł ma większą siłę przebicia, siedzę i sączę zieloną herbatę, bez pomysłu na obiad, za to puchnę z dumy, gdyż synek puchaty, posiadacz grubej dupki, przestał siedzieć nieruchomo i zrozumiałym jedynie sobie sposobem przemieszcza się ruchem posuwistym trochę za pomocą rączek, trochę ciągnąc pośladek po płaskiej powierzchni. I robi trzy kroki (przed zaryciem twarzą w beton, kafelek, trawę, dowolnie).
Tak, ma trzynaście miesięcy, tak, to późno, tak miałam kilka miesięcy więcej niebiegania za człowiekiem o nieprzewidywalnych reakcjach i , ustalmy to jasno, małym rozumku i rozsądku w zaniku.
Tak, absolutnie mnie to nie martwi!

wtorek, 15 września 2015

ewolucje

Ewolucja mojej macierzyńskiej części osobowości trwa. Zawsze afirmowałam tezę wielodzietności (przy czym troje to zalążek tej tezy, umówmy się), nie zniechęcając się przewracaniem oczu moich babć, czy nieznośnymi grymasami cioć. Po urodzeniu drugiego i przetrwaniu we względnym zdrowiu psychicznym (choć pewnie rodzina miała inne zdanie) pierwszych miesięcy,  mentalnie niemalże zabetonowałam macicę i długo zaprawa wiązała. Aż po kilku latach (gdy dzieci wyrosły, drugie studia zaczęły niepokojąco nużyć i zbliżać się do końca) beton zaczął kruszeć, a myśl o nowym człowieku pączkować. Wypączkowała poronienie, depresję, lęki i mordor, ale w końcu się udało. Uff.
Poród jak poród, znów bez znieczulenia, bolało jak skurwysyn, nigdy, krzyczałam, nigdy już więcej, nie było siły, bym przeszła to z godnością, to ostatni raz, płakałam mężowi do ucha.
Do czasu. Opiniotwórcze blogerki parentingowo-lajfstajlowe opisują swe porody w kategoriach doświadczenia metafizycznego, a żaden z moich nawet się o metafizykę nie otarł, może robię coś nie tak (drę się, przeklinam, żądam znieczulenia bezskutecznie), nie wiem, w każdym razie rośnie we mnie potrzeba dotknięcia absolutu, której raczej nie zrealizuję, ale świadomość, że jeszcze wciąż mogę, trzyma mnie przy nadziei na wciąż nieutraconą młodość.
Nie uważam, by posiadanie trojga dzieci było wysiłkiem ponad moje możliwości, czasem o wielodzietności przypomina mi sakiewka wypchana Kartami Rodziny Dużej, Kartami Dużej Rodziny oraz Wielkopolską Kartą Dużej Rodziny (których nigdy, słowo, nie użyłam, bo ulgi są z dupy i do niej raczej/ EDIT: na termy raz poszliśmy ze zniżką!), kocham to, co robię w tej chwili, choć czasem cierpliwość kończy mi się o ósmej zero trzy.
I choć lubię także moją pracę zawodową, naprawdę lubię uczyć dzieci, to do pracy wcale mi nie jest pilno, cieszę się, że mogę kolejny rok być w domu z Lenonem, wygłupiać się i znosić jego wrzaski. Przy starszakach gnałam do pracy na łeb na szyję po roku, a po kilku miesiącach w domu marzyłam o kursie językowym w stuosobowej grupie. Tym razem zupełnie nie odczuwam potrzeby socjalizacji, wąskie grono wypróbowanych przyjaciół z luzem zaspokaja niezbędność afiliacji.
Z każdym rokiem (chciałoby się rzec - dzieckiem) jestem inna.
To dobrze. Nie znudzę się sobą.
ps. uprasza się o trzymanie kciuków jutro podczas rutynowej kontroli piersi, zawsze idąc do ginekologa zastanawiam się, czy wylecę na skrzydłach niesiona rodością, czy wyczołgam się ze skierowaniem do onkologa. Taka karma.

poniedziałek, 14 września 2015

dystans

Nasza córka, dziewczę nie tylko mądre, ładne, wyszczekane i pyskate, ale także naprawdę sprawne, przejechała wczoraj 57 kilometrów na rowerze. Zsiadając z niego poprosiła o szklankę wody (ufam, że po drodze nawadniała się równie intensywnie) i pobiegła skakać na trampolinie, żałując, że basen już po sezonie zniknął z trawy przyjaciół (nie wiem, planowała triatlon chyba). A po pół godzinie i solidnym posiłku wsiadła na rower i pojechała na plac zabaw.
Zamiłowania do wyciśnięcia ostatnich potów po mnie nie ma na pewno.
Powodem do dumy jest ogromnym!

piątek, 11 września 2015

tu i teraz

Piątek.
Poranny pośpiech, bo lekarz, szkoła, przejęcie najmłodszego gdzieś na trasie, zakupy, porządek, planowanie na poziomie master.
I wtedy drogę przeciął mi karawan. Skręcił do hospicjum (kolejny minęłam bliżej domu).
Wszystko przystanęło, galop myśli pod czerepem także.
Przestałam sama się poganiać i złościć na kolejną noc przerwaną zaledwie kilkanaście razy. Nawet mi przez łeb nie przeszło, żeby krzywo spojrzeć na kasjerkę, która przepraszała kilkukrotnie za dokładność (a co za tym idzie - powolność).
Kupiłam kwiaty, wypiłam kawę, zjedliśmy z Leo pyszny koktajl owocowy, a teraz spokojnie odkurzę półki i przygotuję obiad.
Bo mogę.
(zdjęcia, filmy i opinie serwowane przez moich znajomych na facebooku mnie przerażają. Jak przeczytałam - to dobry durszlak towarzyski, wielu z tych ludzi nie znam, bardzo nie znam).
Świat w dzisiejszych czasach boli i uwiera.

środa, 9 września 2015

A lato było piękne tego roku

Wakacje były intensywniejsze niż codzienność. Tysiące kilometrów, dziewicze dla nas Mazury, piękne, najpiękniejsze, najcieplejsze, wieczory przy ognisku, niezliczone partie w makao, motorówką na Śniardwy, łódką na wyspę, rowerem nad Maltę i z powrotem z przystankiem  na pizzę. Taki collage wspomnień, obrazów i myśli.










Piękne wakacje!

połączenia

Tak w istocie to nie wiem, czy kliknięcie w ikonę "nowy post" wywołuje jakieś ultradźwięki, czy to telepatyczne połączenie internetu z fazą snu REM mojego synka, grunt, że działa bezbłędnie, zawsze go budzi.

wtorek, 8 września 2015

Dobre i to.

Nad notką, która nie została opublikowana, gdyż nie dźwignął jej serwer przez kilka kolejnych dni, spędziłam długie kwadranse.
Nad kolejną też już się napociłam, szczególnie w nocy, gdy siedemnasty raz karmię już-nie-niemowlaka zatkanego katarem. Zagryzam zęby, zaciskam usta i jednocześnie całuję ten pachnący łepek czule, bo niczemu on nie jest winien, a słodyczy ma aż nadto.
Wakacje obfitowały we wszystko - wyjazdy, atrakcje, urodziny, rozstania i powroty. Pewnie kiedyś znajdę czas, by to opisać, ale nie obiecuję, bo cały dzień się krzątam i efektów nie widać, a na stanie "sześciolatek" w czwartej klasie i sporo pracy przy wciąż niesamodzielnie przemieszczającym się Leonie, a także piątoklasistce z planem lekcji zakładającym dziesięciogodzinny nieprzerwany pobyt w placówce.
Nie lubię wrześniowej zawieruchy, organizacji, gwałtownego spadku temperatury, krótszego dnia i porannych wojenek, ale za to paznokcie mam zrobione.

czwartek, 6 sierpnia 2015

dowód proszę.

Zdjęcie z czasów, kiedy słońce szerokim łukiem omijało naszą szerokość geograficzną, czyli sprzed tygodnia pewnie.

już za momencik

Tymczasem synowi przeszkadzać zaczęła przestrzeń między paluszkiem wskazującym a kciukiem. I zaciska tę przestrzeń z siłą imadła, bez względu na to, co się w niej znajdzie (moja skóra, mój tłuszcz, moja brodawka). Aż ciarki idą po plecach. Podobnie ma się sytuacja z przestrzenią między szczęką a żuchwą. Też ją zamyka na powłokach mego nabłonka z miłością i zapamiętaniem. Boli jak skurwysyn.
Lato ucieka, chciałoby się rzec między palcami (gdyby nie były zaciśnięte na moich łupinach), pogoda mi sprzyja, złego słowa na ukrop nie dam powiedzieć, wszak jesień już wygląda zza coraz wcześniej zachodzącego słońca.
Nie zdążę mrugnąć okiem nim synek najmniejszy skończy rok i oficjalnie zakończy etap niemowlęcy, to raczej pewne - ostatni etap niemowlęcy w naszej rodzinie w tym pokoleniu (mając dość liczne potomstwo, liczę się z mnogim przychówkiem wnuczym) - stąd nostalgia, smutek i żal a także odliczanie (szczególnie znajomych): nie chodzi, nie raczkuje, nie pełza, coś_jest_nie_tak.
A ja patrzę na niego z zachwytem. Jest cudem. Wesołym, roześmianym i radosnym. Posiadaczem hipnotyzującego spojrzenia i takiegoż uśmiechu. Łagodnym w obejściu. Po prostu najsłodszym skarbem ever.

piątek, 3 lipca 2015

ech.

Trochę brakuje mi słów (a uwierzcie, że zdarza mi się to bardzo rzadko), żeby opisać, jak bardzo emocjonalnie wyprał mnie ten tydzień i jak bardzo to wypranie nie przyniosło efektów. I poszło na marne.
Robiłam wiele ruchów zupełnie niezgodnych z moim charakterem, które odchorowywałam wieczorem, chlipiąc mężowi w nagi tors (on sypia we flanelowej piżamie nawet upalnym latem, nadużyłam frazy, sorry). Wznosiłam się na wyżyny swej bardzo wątłej asertywności.
I zostałam z tym całym zmęczeniem, frustracją i własnym nadstawianiem dupy przez kilka poprzednich lat sama.
I tylko nie mam się komu wypłakać, bo mąż w pracy. Łkam więc cicho łykając łzy bezsilności i ogromnego zawodu, trzeba się jednak otrząsnąć, spojrzeć prosto w oczy wyświechtanej myśli: jak masz liczyć, licz na siebie i zabrać do pracy.
Nie tak miało być.
Bardzo nie tak.
Bolesna prawda o życiu dogoniła mnie w trzydziestym piątym roku życia, może już pora.
(jestem zdrowa. tylko zawiedziona).

poniedziałek, 29 czerwca 2015

bunt

Wakacje były cudne, rzeczywistość zawodowa jest chujowa, zderzenie z codziennością dość bolesne.
Jak się nie odwrócisz - dupa zawsze z tyłu.
Nosz ja pierdolę.

czwartek, 11 czerwca 2015

malownicze

Nasz najmłodszy postanowił dość wcześnie realizować swe marzenia o lotach względnie skokach na bungee, które posiąść musiał w życiu płodowym i złapałam go dziś nad ranem w ostatniej chwili łapiąc za pieluchę i uchroniłam przed niechybnym upadkiem na głowę. Nie przewidział malec, że bez gumy życie bywa niebezpieczne... Leciał z naszego dość wysokiego łoża pierwszy raz, ale czas zabezpieczać brzegi solidniej. (true story, nie żadna licentia, really)
Ale to doprawdy nic. Gdyż średni rozpierdolił sobie koncertowo łuk brwiowy i dwie godziny i try szwy na powiece później wrócił do domu ze skateparku. Dziś oko prezentuje obraz nędzy i rozpaczy. Opuchlizna zajęła cały oczodół a siniec rozszedł się malowniczo na poliku. Sama rozkosz, mówię Wam, w przeddzień wyjazdu na zaplanowane pół roku temu wakacje.
Zgadnijcie, kto te szwy mu będzie zdejmował? i ziemi włoskiej do polskiej przewoził?
Ej, no, same niedobre wieści.

wtorek, 9 czerwca 2015

nie odkładaj macierzyństwa

Wczoraj internety wygrała kampania fundacji Mamy i Taty traktująca o nieodkładaniu MACIERZYŃSTWA na później. Dziś (i przez kolejnych kilka dni, sądzę) też ma szansę. Kampania dość naiwnie namawiająca do wzrostu dzietności w młodszym wieku. Naiwnie i dość beztrosko. Do tego autorzy bardzo jednostronnie do tematu podchodzą i dopuszczają jednakowoż akt niepokalanego poczęcia, zarezerwowanego przecież dotychczas tylko dla Tej Jedynej.
Moje, bogate przecież z pewnego punktu widzenia, doświadczenie mówi, iż poczęcie dzieci w wieku 20+ było bułką z masłem, w wieku 30+ zajęło nam dwa lata. Ale o niczym to nie świadczy w globalnym rozrachunku. Mając dzieci za młodu, faktycznie nie zaznałam swobody, wiatru we włosach (szczególnie łonowych), powiewu korpokariery i podróży transoceanicznych. Ale śmiem podejrzewać, bacząc na swe predyspozycje, ówczesną sytuację ekonomiczną oraz potrzeby - że ich nieposiadanie w niczym by mojej sytuacji nie zmieniło. Dodanie sobie do stanu niemowlaka po dekadzie znów zahamowało rozpęd robienia kariery zawodowej, ale rozpędziło mnie emocjonalnie. Dodam, że podróże rozpoczęłąm z dwojgiem dzieci pod pachą, ale to znów nie ma znaczenia dla ogółu.
Podobnie, jak Dorota, nie kminiłam specjalnie, kiedy mieć dzieci i dlaczego (nie) teraz. Byłam na nie gotowa, mąż też, wiem, jaki to luksus, jaka to jednak beztroska, jakie to szczęście nie musieć robić dzieckoplanów, tylko po prostu robić. Bez dylematów i wahań (chociaż zawsze z lękami w głowie, zawsze - czy się uda, czy podołamy, czy nam styknie cierpliwości i zdrowia).
Naprawdę myślicie, że do dzieci należy kogokolwiek namawiać?
Że ktokolwiek może w ogóle stwierdzić, kiedy dzieci mieć najlepiej?
I że cała kwestia dotyczy wyłącznie matek? 
Głupio to wszystko brzmi. 
I bardzo nieprawdziwie.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

długi weekend, krótki tydzień

Czas się ogarnąć, wszak jest już poniedziałek. Przed nami bardzo gorrrrrrący tydzień, praca, egzamin Zosi, przygotowania do wyjazdu ku ciepłemu i pięknemu i naprostowanie relacji rodzinnych, nie zdążę się zmęczyć, nie będzie czasu.
A tu jeszcze na świat ma przyjść dziecko, którego poród przeżywam jak własny, jak pomóc Przyjaciółce choć trochę Je uwić.
Czas nastawić rosół, ułożyć nieład poweekendowy i ruszyć ku przygodzie ahuj.

niedziela, 7 czerwca 2015

nadgorliwość jest gorsza

Tak mówi powiedzenie.
Doświadczam go boleśnie.
Tego powiedzenia.
Dostałam fajną propozycję, niezłe zlecenie, mogę się otworzyć, pokazać, wyjść myślami poza wybór temperatury prania pieluch i drugiego dania (które zawsze jest jedynym, na Boga, nie gotuję przecież dwóch dań na co dzień, n co Wy). I do tego nieźle zarobić. Świetnie, prawda?!
Jednakowoż niemowlę, z natury niechętne do współpracy, nie myśli ułatwiać, z czym łatwo się pogodzić, bo to w końcu jeszcze niemowlę (przez dwa ostatnie miesiące!??!).
Jednakowoż niechętni do współpracy są też starsi domownicy, którzy wychodzą z założenia, że pracuj sobie, mamusiu/żono, kiedy tylko chcesz, pod warunkiem, że najpierw: ugotujesz, posprzątasz, wypierzesz, wysuszysz, poukładasz, skosisz, nakarmisz, przewiniesz, dopilnujesz sprawdzisz i wyspacerujesz. Czyli zrobisz to co zawsze. Możesz też od czasu do czasu upiec. I szczotkę w dupę sobie wprawić, a szufelkę w zęby zamontować, żeby ci nie wypadła. A my ci pomożemy albo nie, bo mamy swoje sprawy. A weekend mamy zajęty, więc pracę możesz zacząć koło 18.30, przerywając sobie co dwadzieścia minut karmiąc, usypiając, usypiając i usypiając.
Twoja praca w domu nie jest doceniana (stwierdziła gorzką oczywistość i oddaliła się, łkając żałośnie). Taka karma, Małgorzato.

środa, 13 maja 2015

naprawdę taki jesteś...

Sam jest w sobie wielką sprzecznością. Z całej rodziny płacze i śmieje się najczęściej, bywa że jednocześnie. Uwielbia być noszony, ale zasypia w wózku w mgnieniu oka. W nocy śpi długo, ale z tuzinem przebudzeń. Jest naszym największym dzieckiem, mimo że urodził się taki mikry.
Skupia całą naszą uwagę, jest źródłem radości, bawi nas, gdy na  nas krzyczy, a robi to często i rozkosznie. Gaduła z  niego niemiłosierna.
Minęło dziewięć miesięcy. Gdybym wtedy zaszła w ciążę, teraz zapewne nerwowo omijałabym szerokim łukiem myślowym wszystkie porodówki świata. Zdecydowanie wolę dzieci po tej stronie brzucha.
Ciszy mnie bardzo ten  niemowlak. Najbardziej chyba z wszystkich. Zosi się trochę bałam, Frania niemowlęctwa nie pamiętam, bo dwoje małych dzieci wyprało mi mózg i wyparło z pamięci cały ten czas, teraz mam czas na celebrowanie. I to robię!

wtorek, 28 kwietnia 2015

Przyszłość jest w moich rękach

Kiedy syn nie płacze, pies nie drapie szyby pazurami, bo pogrzmiewa siedemnaście kilometrów dalej, obiad gotowy, bo od wczoraj trzeba odgrzać kotlety, a pralka odmierza rytmicznie 1000 obrotów na minutę, ja zaczynam tkać swą przyszłość. Bo nie wiem, czy chcę wracać na łono edukacyjne, ale nie wiem, dokąd mogłabym pójść, gdyby nie tam. Chciałabym żyć z pisania, bo to lubię. Acz nie wiem, jak się zabrać. Mogłabym tłumaczyć czytadła z angielskiego, ale jak się wbić w to dość hermetyczne środowisko?
Lubię czytać, chciałabym pracować w domu. Z naciskiem na pracować. Mam rok na przekucie chęci na zarobki i oby ten rok był równie płodny, jak poprzedni, bo obecny zmitrężyłam na dywagacje, wątpliwości i zniechęcenia, czas zabrać się za czyny.
Chcieć, to móc, mawiają. Muszę zatem bardzo zachcieć!

poniedziałek, 16 marca 2015

Codzienność

Przedwiośnie mnie co roku przeczołguje, pozbawia sił witalnych, wybledza, wychudza, pozbawia włosów i rozdwaja paznokcie. W tym roku z podwójną siłą, wzmocniłam bowiem przedwiośnie karmieniem piersią. No i co ja za to mogę, że uwielbiam, że perspektywa ciepła, długich dni i nocy na tarasie nastraja mnie frontem do świata, choć gdy spaceruje, trochę mną zarzuca na zakrętach, bo w głowie szum i ptaków śpiew.
Odnotować muszę, że mój małżonek szanowny zachorował był z gorączką 37,6 włącznie, zaległ w sypialni i zapuścił brodę (tydzień wcześniej podobnego wirusa zwalczałam ja i nikt mi luksusu sypialni i odizolowania nie dał, ktoś przecież musiał doglądać niemowlaka, ogarnąć nieład i ugotować obiad, mimo łamiącego kości bólu).
Przed nami trudniejszy nieco tydzień, bo zostaję sama z dziećmi i odzatokowym bólem czaszki, mąż wraca w środę taaaaaki zatroskany, że wiosna w natarciu a on będzie musiał się szkolić (biedaczysko - jedzenie trzy razy dziennie pod nos mu podadzą, wieczorem pewnie popije trochę z kolegami, popracuje kilka godzin, nikt od niego niczego nie będzie oczekiwał i jeszcze narzeka. Doprawdy).
Ugotuję zaraz makaron do rosołu, pies z uporem maniaka szczeka tuż nad głową źle śpiącego Leośka, wieszcze rychłą pobudkę.

wtorek, 3 marca 2015

kobiecość

Syn nasz najmłodszy, perełka nasza najsłodsza, rybka najśliczniejsza, ma jakąś taką intuicję, iż ryk wszczyna dokładnie w momencie otworzenia przeze mnie książki względnie laptopa. Choćby nie wiem, jak dobrze się bawił albo jak mocno spał. Teraz też, no ale jakiż zakurzony może być mój blog? I jak długo? Gotowi  jesteście pomyśleć, że się w macierzyństwie zapomniałam.
Jest w tym odrobina prawdy, trochę jednak czasu mitrężę na gotowanie, pranie i podcieranie obkichanego dupska, acz jest we mnie jeszcze życie, tli się nadzieja! Kupiłam sobie bowiem podkład, nowe perfumy, ciuch elegancki w rozmiarze 34 (chudnę na łeb na szyje, nie rozmawiamy już o wadze sprzed ciąży, a raczej o wadze sprzed ciąży minus 3 kilo, znów nie mogę honorowo oddać krwi, będąc tak chudą można mieć jednakowoż małe i obwisłe jednocześnie cycki i cellulit na dupie, taka karma) i zostałam po raz czwarty matka chrzestną. Poza tym czytam (proza Agnieszki Lingas-Łoniewskiej na dłuższą metę albo w ilości powyżej dwóch sztuk w tygodniu jest bardzo wysoce niestrawne), obecnie Olgi Rudnickiej "Natalie". A "Najgorszy człowiek na świecie" w punkt. Dość terapeutyczna.
No i walczę o swoją kobiecość, o czym w liście urodzinowym przypomniała mi Przyjaciółka, ciut kulawą ostatnio, ale jako, że Leoś ma już niemal siedem miesięcy, je papki aż miło, posiada dwa zęby na dole, czas myśleć o ukrytym za gruczołami mlecznymi pięknie.
I na tym skupię swą uwagę w najbliższym czasie.
Jak m dzieci pozwolą.

niedziela, 4 stycznia 2015

Być może? Może być!

Tak sobie ostatnio myślałam, ile w naszym życiu zmienił Albercik. Jest z nami już niemal pięć miesięcy, niby niewiele, acz pozwala zapomnieć minioną rzeczywistość, doprawdy.
Nadal sporo czytam. Więcej śpię. Wywalone mam na tak wiele spraw, że aż mi się wierzyć nie chce. Tyko paznokcie mam krótkie i włosy nieco rzadsze i czasem w nieładzie (artystycznym).
Myślałam, że czasu mi nie wystarczy na pisanie. Że będzie trudno ogarnąć dzieci i ich indywidualne potrzeby, i nie powiem, nie jest to bułka z masłem, biorąc pod uwagę mą nadwątloną życiem cierpliwość i nadwrażliwość na dźwięki, ale chyba jestem jednak spokojniejsza.
Nie będę tu tworzyć atmosfery sielankowości. Póki co czuję się trochę jak w więzieniu. Ciut dziadzieję, ale mam tego fejsbuka i garstkę przyjaciół, którym się chce ruszyć się w kierunku lasu albo ruszyć mnie w kierunku miasta. Mąż mnie wspiera, jak potrafi. Z Zośką wyrywamy się na babskie zakupy od czasu do czasu, mamy swoje sprawy, jest dobrze (chociaż ten wiek, matko z córką, nas doświadcza nieledwie). Staram się trzymać rękę na pulsie w temacie nowości wydawniczych i już nawet raz na samotnej (z niemowlakiem, no bo jak inaczej)  kawie w La Ruinie byłam.
I nie powiem, Albercik nie utrudnia. Jest łatwy w obsłudze. Ale i my sobie nie utrudniamy. Nie narzucamy chorych zasad bezkrytycznie wyczytanych/usłyszanych/podpowiedzianych. Nie stajemy się niewolnikami rutyny i dziecięcych potrzeb, tak często złudnych. Dajemy sobie czas. I dużo luzu. No i jednak mimo wszystko - bardzo się kochamy. Bardzo. A to ułatwia wiele rzeczy bezwzględnie.
W obecnej chwili starsze poszły z Mężem na basen, a ja przeczytawszy czasopismo nomen omen "Sielskie Życie", ugotowałam ziemniaki, nogą pokołysałam fotelik, przemówiwszy od czasu do czasu i zasiadłam przejrzeć internety. Może być. Naprawdę może być!

sobota, 3 stycznia 2015

refleksje sprzed roku

Rok temu to było, w czasach odległych galaktyk. Wigilię spędzaliśmy w licznym gronie, dwadzieścia z hakiem człowieka przy suto zastawionym stole, gwar, hałas, języki świata i życzenia. A za oknem, na tarasie u sąsiadów, krzyczało niemowlę, wystawione zapewne na drzemkę, trochę zapomniane w ferworze świątecznej krzątaniny. Widziałam to, zapamiętałam trwale, dopiero dziś jednak dojrzałam ten obraz szerzej.Taka metafora, taki symbol prosto po oczach, bardziej się nie da wprost. Chuda dobrze to ujęła.
Rok temu już wiedziałam o drugiej kresce, ale była to wiedza świeża, nieoswojona, na drżących oparta kolumnach. I bardzo nierozpowszechniona. W te święta Kreska była już pełnoprawnym beneficjentem świątecznej atmosfery, zdominowała ją swoją chorobą, szczęśliwie niegroźną. Inne były te święta, w gronie stałym, bez nadmiaru gości (teściowa) i bez jeżdżenia (infekcja). Spokojne i niespokojne. Gwarne i ciche. Radosne i pełne zadumy.
Leoś jest najsłodszym niemowlakiem ostatnich lat. Jest spokojny, rozśmiany, pogodny. Silny, zaraz będzie sam trzymał pion przy siedzeniu, towarzyski, uwielbia Zosię i Frania, łatwo dostosowuje się do warunków. Wisienka na torcie.