Nasz najmłodszy postanowił dość wcześnie realizować swe marzenia o lotach względnie skokach na bungee, które posiąść musiał w życiu płodowym i złapałam go dziś nad ranem w ostatniej chwili łapiąc za pieluchę i uchroniłam przed niechybnym upadkiem na głowę. Nie przewidział malec, że bez gumy życie bywa niebezpieczne... Leciał z naszego dość wysokiego łoża pierwszy raz, ale czas zabezpieczać brzegi solidniej. (true story, nie żadna licentia, really)
Ale to doprawdy nic. Gdyż średni rozpierdolił sobie koncertowo łuk brwiowy i dwie godziny i try szwy na powiece później wrócił do domu ze skateparku. Dziś oko prezentuje obraz nędzy i rozpaczy. Opuchlizna zajęła cały oczodół a siniec rozszedł się malowniczo na poliku. Sama rozkosz, mówię Wam, w przeddzień wyjazdu na zaplanowane pół roku temu wakacje.
Zgadnijcie, kto te szwy mu będzie zdejmował? i ziemi włoskiej do polskiej przewoził?
Ej, no, same niedobre wieści.
serio? a to nie przygody, żeby życie nie było za nudne? ;)
OdpowiedzUsuńprzygoda to i może była, ale życie nudne no co Ty :)
Usuńtrzymam kciuki zatem...
OdpowiedzUsuńDzięki. Szczęśliwie wszystko dobrze się skończyło!
Usuń