piątek, 29 stycznia 2010

mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet


Kto miał do czynienia ze środowiskiem sibiradiowców? Ja ostatnio bardzo sporadyczne. Łącznie na przestrzeni sześciuset kilometrów na oko. Po około dwustu ośmielona przez kierowce dorwałam się do mikrofonu (ach ach, ten samozachwyt nad pięknym  wokalem, dykcją i frazą, pracowałam w radio przecież, ach ach). I jakież było moje zdumienie, kiedy na moje dźwięczne (wdzięczne) "witam koledzy, jak droga na Wrocław? (tak mnie poinstruowano) usłyszałam równie wdzięczną ciszę w eterze? Jakież było moje zdumienie, kiedy trzysta metrów dalej moje pytanie powtórzył mniej dźwięcznie-wdzięcznie mężczyzna i zaraz odpowiedź otrzymał ("czysto masz, dopiero na sto drugim siedzą misiaki i suszą, szerokości").
Dokonawszy wywiadu i ogólnego rozeznania okazało się, że kobiety posłuchu w tym środowisku nie mają.
Co  za szowinistyczna profesja.
Albo po prostu brak wychowania.
Ewentualnie brak umiejętności usłyszenia dźwięków nadawanych na pewnych częstotliwościach.
Whatever.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

znak czasu


Jako,że skończyłam pomyślnie sesję, podczas gdy inni zaledwie ją zaczynają, skończyłam semestr (chciałam napisać sezon i może wcale dalekie od prawdy by to nie było) trzeci ze skutkiem wielce zadowalającym, udałam się do sieciowego sklepu powiedzmy, że księgarskiego i wydałam fortunę. Miesięczne stypendium. Powiedziałam panu z obsługi, że jeśli natentychmiast nie doprowadzi mnie do Szymborskiej (a kierowałam się z pytaniem już z naręczem woluminów) to narazi moja familię na szybkie acz niechybne bankructwo. Oczywiście po drodze od Szymborskiej stosik na mym przedramieniu urósł o Stuhra historie rodzinne. Ten sam pan, który litościwie wskazał mi drogę do Szymborskiej, podliczał mnie przy kasie, pocieszając, że wybrałam same dobre rzeczy (wiem, tyle to ja sama wiem, staram się).
Także stos na parapecie kudowskiego mieszkania, które zajmuję, wzbogacił się o Larssona, Struhrów, Mikołajka, podczytywanego dzieciom z wdzięcznością, że są tak łaskawe, że mogę studiować i osiągać względne sukcesy, Wielkie nadzieje i Portret Doriana Grey'a.
Teraz czytam, chłonę, wącham świeży druk, głaszczę i dopieszczam szeleszczące paginy i delektuję się.
A dziś mija siedem lat (konkretnie właśnie w tej chwili, to było chyba o 17.30 w lokalnej mi wtedy parafii) od kiedy mój mąż i ja przed Bogiem i ludźmi obiecaliśmy sobie wieczność. Wzrusza mnie ta myśl niezmiennie od siedmiu lat. Od siedmiu lat (a w zasadzie od niemal dwunastu) każdego dnia kocham cierpliwiej i mocniej. Dojrzalej i szaleniej jednocześnie. W pełni.

sobota, 16 stycznia 2010

na końcu świata

Powinnam się uczyć. I nawet miałam względne warunki - kawa, wcześniej śniadanie do łóżka przygotowane i podane przez tę niby_podlejszą progeniturę (dzień z tych parzystych - harmonia, ład i zen) ale mąż mnie na manowce chciał i z ciastem na talerzyku zaprosił na projekcję powtórki "Kobiety na końcu świata". Początek był zabawny, choć Boliwia, bieda i przemoc. Ale hiszpański, powtórki, śmiałam się, że mam przyjemne z pożytecznym... a następnie nastąpiły zapasy w stylu wolnym, jakiś koszmarny facet zaczął okładać na oczach ubawionej setnie widowni żądnej igrzysk (na chcleb raczej brakuje) kobietę, tłukąc ją niemiłosiernie, rozbijając głowę o kant futryny i tarmosząc po ziemi za warkocze, rozbiwszy na niej wcześniej plastikowe krzesło w drzazgi. Reszty nie widziałam, wibiegłam z pokoju rozpłakana z emocjami, o których nie miałam dotąd pojęcia. Miałąm ochotę wrzeszczeć, że jak mogą tak patrzeć bez reakcji, jak mogą to pokazywać, jak mogą akceptować krew ciurkiem kapiącą o jedenastej w południe. Tylko do kogo miałam krzyczeć? Kto mógłby zareagować? I tak - ani nauki, ani kawy, okradkiem zduszony szloch i refleksja na blogu i bezsilność i jakieś mętne wspomnienie pojęcia "relatywizm kulturowy" na którymś tam roku socjologicznych studiów...

piątek, 15 stycznia 2010

bunt czas zacząć


Dziecko nam sie niemożebnie znarowiło. To starsze, rozsądniejsze, mądrzejsze i w ogóle. Po kolejnej aferze, która niechybnie skończyłaby się trzaskaniem drzwiami, gdyby takie w naszym domu między pokojami były (a, jak z łatwością można skonstatować, nie ma), sięgnęłam po zakurzony poradnik, który koił dotąd me skołatane nerwy, wyjaśniając, iż to FIZJOLOGIA i należy przetwać. Tym razem także. Magiczny czas buntu sześciolatka zaczyna się w wieku lat pięciu i pół, kiedy to poukładane co nieco dziecko z anioła staje się nie_nasze.
I nie no, przecież nie damy się fizjologii, nie dopuścimy, żeby nasze dziecko miało zwichrowaną osobowość, bo mu się nie daliśmy zbuntować w stosownym czasookresie, ale wizja uwaga miesiąca beż męża podczas pobytu pseudo sanatoryjnego (tak, owszem, będę kurwacjuszką, w okolicznych obuwniczych wypatruję co lepszych białych kozaków na wysokiej szpilce, by sie po parku zdrojowym przechadzać z przeprostami) z dzieckiem na wskroś zbuntowanym co dzień dugi (bo w kolejne przeprasza i ćwiczy epistolografię tworząc koszmarnie fonetyczne i nieortograficzne  peany na cześć skrzywdzonych dzień wcześniej protoplastów) mnie nieco tylko peszy.
No ale nic, nikt nie mówił, że będzie miło i przyjemnie.
Tymczasem walczę z sesją, tu czwórka, tam czwórka, tu piątka, tam czwórka z plusem, choć na tym polu jako tako, że się nieskromnie pochwalę. Dziś też egazmin miałam, a konto zaliczenia sączę rum z kolą, jest dobrze.
Jutro wieczór z dziewczynami. Może nie osiwieję. Może.

piątek, 1 stycznia 2010

oryginalna dziś nie będę


kiedyś to były sylwestry...
jak nas wschód słońca zastawał na przystanku autobusowym, a środek lokomocji jak widmo, ani go słychu ani widu.
albo kiedy coraz to nowe persony wchodziły do mieszkania moich rodziców, które mi niechybnie i z pełnym zaufaniem powierzyli na kameralne party, strop trzeszczał niebezpiecznie, a najmłodszy nielat, na oko piętnastoletni, przeholował z piwem i ... efektów Wam oszczędzę...
dziś natomiast, mili Państwo, grzecznie acz stanowczo w okolicach drugiej.dziesięć zwoływałam me nieliczne potomstwo i namawiałam na zmianę lokalu (czyli pokonanie furtki zaledwie) i nie bez oporu obułam je w odzienie stosowne, żeby do domu zawlec. A w domu (matka trzeźwa, żeby nie było, ojciec też w dobrym stanie) Franc pojechał tymi słowy: "co by tu pojobić jeście?"
Zofija, świadoma efektów niedospania, zwlekła z gónej części łóżka piętrowego swe wytańczone członki o jedenastej z minutami, przeniosła się jadnak jedynie z własnych pieleszy w nasze. Już około trzynastej, bez pośpiechu, po pysznym śniadaniu do łóżka przez mężczyzn podanym, byłyśmy gotowe odziać się odpowiednio do aury i udać na sanki.
Obiad też minął leniwie, jak i mija popołudnie, zwłaszcza, że książki do hiszpana tworzą wysoki stos, który zamierzam zaraz rozdrobnić.
Czyli Nowy Rok nic nowego nie wnosi w moją czasową gospodarkę. Nauka, panie, nauka.