piątek, 15 stycznia 2010

bunt czas zacząć


Dziecko nam sie niemożebnie znarowiło. To starsze, rozsądniejsze, mądrzejsze i w ogóle. Po kolejnej aferze, która niechybnie skończyłaby się trzaskaniem drzwiami, gdyby takie w naszym domu między pokojami były (a, jak z łatwością można skonstatować, nie ma), sięgnęłam po zakurzony poradnik, który koił dotąd me skołatane nerwy, wyjaśniając, iż to FIZJOLOGIA i należy przetwać. Tym razem także. Magiczny czas buntu sześciolatka zaczyna się w wieku lat pięciu i pół, kiedy to poukładane co nieco dziecko z anioła staje się nie_nasze.
I nie no, przecież nie damy się fizjologii, nie dopuścimy, żeby nasze dziecko miało zwichrowaną osobowość, bo mu się nie daliśmy zbuntować w stosownym czasookresie, ale wizja uwaga miesiąca beż męża podczas pobytu pseudo sanatoryjnego (tak, owszem, będę kurwacjuszką, w okolicznych obuwniczych wypatruję co lepszych białych kozaków na wysokiej szpilce, by sie po parku zdrojowym przechadzać z przeprostami) z dzieckiem na wskroś zbuntowanym co dzień dugi (bo w kolejne przeprasza i ćwiczy epistolografię tworząc koszmarnie fonetyczne i nieortograficzne  peany na cześć skrzywdzonych dzień wcześniej protoplastów) mnie nieco tylko peszy.
No ale nic, nikt nie mówił, że będzie miło i przyjemnie.
Tymczasem walczę z sesją, tu czwórka, tam czwórka, tu piątka, tam czwórka z plusem, choć na tym polu jako tako, że się nieskromnie pochwalę. Dziś też egazmin miałam, a konto zaliczenia sączę rum z kolą, jest dobrze.
Jutro wieczór z dziewczynami. Może nie osiwieję. Może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz