środa, 28 maja 2014

jasnowidz

Tak  się zapędziłam w swoich  przewidywaniach, że mówcie mi wózka. Szyjka krótsza, proszę się oszczędzać. Zaległam dziś zatem na kanapie pielęgnując pierwszy dzień zwolnienia i kminiąc, czy pranie, suszenie, obiad, kilka godzin nad klawiaturą, solidna lektura (to szczególnie) mieszczą się w kategorii oszczędzanie się. Jak nie, trudno.
Za oknem październik. A nie mówiłam?

poniedziałek, 26 maja 2014

Trzeci trymestr ciąży

Taka jestem bystra w obmyślaniu notek na blogusia, kiedy komputer jest w oddali. A gdy już siadam przy nim, myśli fruną ku niebu, dziś bezchmurnemu, i tyle by było na temat mojego polotu. I jak tu nawet próbować żyć z pisania?
Udaliśmy się wczoraj do znajomych posiadaczy sprzętu fotograficznego i studia w celu utrwalenia wizerunków pierwszokoministów na kliszy (ale to retro, prawda?). Przy okazji sama wystawiłam brzuch w kierunku obiektywu i mam nadzieję mieć piękną pamiątkę z tej ciąży, która powoli zaczyna mnie z lekka irytować. Aż strach się żalić, bo zaraz coś pierdyknie solidnie, ale rosnący obwód talii proporcjonalnie do wzrostu temperatur i obowiązków zawodowych nie ułatwia. Cellulit mam na udach masakryczny, codziennie zasypywana jestem pytaniami o to, jak długo jeszcze zamierzam się kulać (do porodu trzy miesiące, więc halo, nie popędzać), trzy nocne wizyty w toalecie i siedem skurczy łydek, ból kręgosłupa i pachwin, chód kaczki, zadyszka, to zaledwie ułamek dolegliwości na progu trzeciego trymestru. Ale ciągle jeszcze noszę zwykłe ubrania, to taka wisienka na torcie.

piątek, 16 maja 2014

zza kulis

Ale masz super buty, mamo - rzekł syn zazdrośnie łypiąc na czerwone trampki z gwiazdką - takie luzackie. Ale, niestety, nie przyjmiemy cię do naszego  klubu. 
Dlaczego?! - na usta cisnęło mi się więcej i dobitniej, ale przecież nie powinnam się denerwować.
Bo ty się ciągle wkurzasz, a w naszym klubie trzeba być cały czas na luzie.
Zamknął mi dziób na cztery spusty, bo choć naprawdę się hamuję ostatnio, to spokój nie jest dominującym stanem mego ducha i ciała. Drę paszczę od czasu do czasu, trudno.
Syn świetnie się rusza. Doskonale tańczy, ma poczucie rytmu. Mówię mu, że powinien zająć się tym bardziej profesjonalnie. Może powinniśmy cię wysłać do szkoły baletowej - myślę głośno, prowokując męża do piorunów w oczach. Ale nie, przecież nie pozwoliłabym, żeby ci zepsuli... zawieszam głos, by znaleźć dobre określenie na układ kostno-stawowy, na co syn rzuca dobitnie i bez zawahania: REPUTACJĘ. REPUTACJĘ by mi tam zepsuli. 
A przecież ma nienaruszoną.
Córka natomiast dostarcza powodów do dumy - po raz kolejny zdobyła wyróżnienie w Kangurze Matematycznym, zdolna moja bestia!

poniedziałek, 12 maja 2014

o pozornym wypoczęciu

Komunia dziecka jest wydarzeniem poruszającym.
Komunia dwojga dzieci tym bardziej.
Przyjęcie w domu z tej okazji dodaje rumieńców atmosferze.
Przyjęcie w domu z brzuchem coraz pokaźniejszym (23+5tc) obciąża nieco dotkliwiej. Wystarczy? To Wam dołożę SZKARLATYNĘ u komunikantki. Podstępna szuja (choroba, a nie córka) zaskoczyła nas totalnie i pewnie byśmy ją zignorowali, gdyby nie wiadomość od znajomych: bolało go tylko gardło, a wyszła zakaźna szkarlatyna. Bez gorączki, wysypki, obrzękniętych migdałów i czego tam jeszcze. Za to do potraktowania augmentinem i dwutygodniową absencją szkolną. W naszym domu dziecko ze szkarlatyną przedstawiało obraz godny programu" uwaga" (nieletni na gazie, czyli kiedy odbierać dzieci rodzicom): Zofia biegała po suficie, zanosząc się gardłowym śmiechem, fikając koziołki w powietrzu i biorąc wiraże na schodach z prędkością światła, słowem: 2 promile alkoholu we krwi. Na szczęście w niedzielę była zdolna do użycia.
W kościele spłakałam się jak bóbr (proboszcz zapodał Ave Maria na samą kumulację ceremonii, a mąż widząc jak ukradkiem ocieram łzy i drżę o marnej jakości makijaż, spokojnie tłumaczył, że po tej Mszy wrócą jeszcze do domu, to nie TO Ave Maria ze ślubu, na Boga), Franio jako że najniższy (i najsłodszy, przysięgam), przystąpił do Komunii pierwszy, Zosia trzecia, później było już z górki (czyli piękna sukienka, cienkie rajstopy, czerwone vansy i koszykówka przed domem po kawie, bo pogoda też była darem).
Prosiłam rodzinę o podarunki symboliczne. Jednym się udało, innym mniej, dzieci wiem, że przeżyły całość odpowiednio, pytały i dopytują, były skupione i radosne, wdzięczne (co zdarza im się doprawdy rzadko), ksiądz wymarzony (kiedyś napiszę o Nim więcej), impreza na 24 osoby cudowna, goście w większości zadowoleni, do Chrzcin Albercika mamy luz.
I tylko zgarniam pokłosie całej akcji w postaci kataru. No ale umówmy się, cena to nie za wysoka!
A koleżanki w pracy codziennie powtarzają mi jak bardzo służy mi stan odmienny, jak doskonale wyglądam i jak widać na mojej twarzy spokój, łagodność i wypoczęcie. Hell yeah!