czwartek, 30 sierpnia 2012

Zakochani w Rzymie

To Rome with love, do kin z prędkością światła.
Różne wątki różnej jakości, ale śmiechu po pachy. No i Italia (z kina, oprócz szerokiego uśmiechu na gębie wyniosłam silne postanowienie nauczenia się włoskiego, co niniejszym upubliczniam, żeby nie było łatwo się wycofać okrakiem).
Krytycy pastwią się nad Allenem, ja jednak, drodzy państwo, nie żałuję, co tylko potwierdza, że krytykiem być bym nie mogła. A film zapewne obejrzę wielokrotnie.
Dziadek ma się odrobinę lepiej, nieszwagierka też weselsza, pogodziłam się z budzikiem, dzieci u babci i znów będę czekać na piątki.
Do pracy, kochani, wracam do pracy.

środa, 29 sierpnia 2012

szpital

Trzysta kilometrów stąd, na południu, w dwóch różnych szpitalach, na dwóch niewygodnych łóżkach leżą dwie osoby.
Dziadka zabrało w nocy pogotowie. Dziadka, który jest królem życia, choć ostatnio słabszy, zawsze ucieszony, zawsze dobrej myśli, zawsze wspierający. Bardzo się boję.
Nieszwagierka z podejrzeniem łuszczycy stawowej poddaje się diagnostyce. Słabsza, bez energii, czeka na decyzje.
Źle kończy się to lato.


inwazja muszek owocówek

Co robi kobieta, pragnąca białego wina, w którym pływa wielodzietna wielopokoleniowa rodzina muszek owocówek? Używa drobnego sitka.
Doprawdy bowiem. Zaatakowały nas na koniec lata, nie odstrasza ich nic, żadne płytki przeciwowadzie, moskitiery, łapki i wkurw gospodarzy. Zostaje więc sitko.
Jutro idę do pracy. Posiedzenia rady pedagogicznej, zapewniam, do miłych nie należą, szczególnie analityczne spotkania, trwające do pięciu, sześciu godzin, po których trudno ruszyć dupsko z krzesła, po których pojawiają się odciski, a pięści drżą od zaciskania z nerwów i niecierpliwości. Także nic godnego zazdroszczenia.
W celu zapewnienia sobie bezstresowego powrotu do pracy po przedłużającym się urlopie, wysłałam dzieci do mamy, męża na dwadzieścia cztery godziny do pracy i cała będąc oczekiwaniem, zalegnę za chwilę na kanapie z Blondynką, która jest lekturą wielokroć kanciatą, i w kształcie, niemal osiemset stron w twardej oprawie, i w treści, poruszając każdy mój nerw i uderzając każdą emocję.
Lato wybitnie czytelnicze. Trudno mi wyliczyć tegoroczne pozycje, będzie ich dobrze z tuzin, lubię to.

wtorek, 28 sierpnia 2012

krakowskim targiem

Jako, że powinnam wziąć się do pracy, and I mean PRACY, PRACY, takiej prawdziwej zawodowej, od kilkunastu godzin usiłuję bezskutecznie założyć konto na ebayu, zrobiłam zakupy na amazonie, nadwyrężając nieco stan środków na karcie kredytowej, przeanalizowałam dogłębnie Wasze, drodzy państwo, blogi, oraz facebooka do siódmego pokolenia wstecz. Dość łatwo sformułować wniosek, iż excela jeszcze nie otworzyłam.
Co mnie nie urzekło w Krakowie? Chyba to, że been there, done this, już to gdzieś widziałam, kiedyś Kraków był perełką, teraz, i tu uwaga, będę może niepopularna, Warszawa ma się lepiej, zaskakuje częściej, urzeka dosadniej (i piszę to z perspektywy turysty, a nie korpomróweczki, celebryty, polityka czy whoever).
Poszwędaliśmy się tam i ówdzie, Starówka, Kazimierz, Kleparz, Kopiec, Wawel, smok, Czuły Barbarzyńca, w tę i z powrotem, pieszo i tramwajem, w pięknej pogodzie sprzyjającej się_wałęsaniu. Trzy dni i dziesiątki kilometrów, Wisła wzdłuż i w poprzek, no i co poradzę, że to już nie to? Nie wiem. Trawa cokolwiek zaniedbana (to już w Poznaniu lepsza), sprzedawcy na Kleparzu opryskliwi (może trafiłam na pełnię albo nów, może), gałki lodów mikrusie, łóżka w hostelu pozarywane.
Za to towarzystwo doborowe, dzieci na kilkunastogodzinne szwędanie się po mieście w celu znalezienia uroczych miejsc też się nadają.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Krakowski spleen

Ciągle nie mogę podnieść tej wajchy, która mnie blokuje, a, do diaska!, za tydzień będę już popitalać na znanych szlakach: dom - szkoła - praca - szkoła - sklep - dom. Ale te historie i wakacyjne wspomnienia tkwią we mnie, w głowie wiruje mi kalejdoskop obrazów z wakacji.
I wracam do zdjęć co rusz. Niech przemówią, bo słowotok uprawiam ostatnio jedynie w realu.
Kraków:
Sukiennice inside out

Świetny plac zabaw.
Zgadnijcie, kto okupuje szczyt.

Z Rynku

Z Wawelu

Z kładki (nie mylić z kłódką)
  z wieczora

z Piwnicy

z Zakrzówka

Czy Kraków mnie zachwycił? Nie, otóż.
Acz było nam bardzo przyjemnie.


The best has yet to come. Stay tuned.

piątek, 24 sierpnia 2012

jeszcze chwilę

Mam to w głowie. Wiem, co chcę napisać i które soczyste fragmenty okrasić jeszcze bardziej soczystymi fotkami. Chcę napisać o wakacjach, bo były spektakularne. Chcę napisać o smutnej historii, która powtarza się, mimo że bohaterów tej fabuły dzieli pokolenie. Chcę napisać o firankach szydełkowych na okna w kuchni, i o szafach, i komodach, i regale w salonie, które mają się tu znaleźć tej jesieni. I jeszcze o tym, że najbliźsi zmagają się ze stosami ksiąg i książek i o tym, jak bardzo o nich myślę. I o tych, których toczy choroba.
I napiszę.
Za chwilę.
Mam to w głowie.

piątek, 3 sierpnia 2012

I wanna dance with somebody.

Tydzień bez dzieci zaowocował u mnie ochotą na taniec. Potrzeba mi góra dwóch taktów i śmigam po domu w podskokach, nie męczy mnie upał, nie denerwuje nadchodzący deszcz, nie przeraża pakowanie, planuję nawet poprasować. Jednakowoż muszę wziąć pod uwagę inne czynniki, mogące mieć wpływ na ten wzrost formy: miesiąc wakacji i wylegiwania się w łóżku do której chcę, powolne docieranie faktu, że naprawdę udało mi się skończyć te studia w terminie i póki co mam wszystkie weekendy wolne, dobra pogoda i dwa tygodnie w ładnych miejscach w perspektywie.
Anyway, dawno nie byłam tak zadowolona!

czwartek, 2 sierpnia 2012

wake me up next July.

Sierpień zastał mnie znienacka, zaskoczył, zaszedł od tyłu, przecież, chwila, dopiero był maj (a to był maj...). Półmetek wakacji za nami, dzieci karnie byczą się nadal u pradziadka i cioci w towarzystwie babci, a w wyniku wczorajszego pracowitego przedpołudnia mamy już zarezerwowane noclegi w Krakowie i na przedmieściach Zakopanego. I, jeśli pamięć mnie nie myli, to będą pierwsze tak zaplanowane wakacje w naszym życiu. Dwukrotny pobyt w Chorwacji miał kryptonim "w ciemno", choć Frans nie miał jeszcze roku za pierwszym razem. Tym razem wzięłam sprawę w swoje ręce i wpłaciłam zaliczkę, po czym zadzwoniła mama i obwieściła mi radosną wieść, iż pensjonaty na Podhalu mają magiczną moc znikania z map świata po przyjeździe turystów. Zobaczymy zatem, czy będąc pierwszymi, nie staną się ostatnimi zarazem w takim stylu zaplanowanym (choć może trudno tu mówić o zaplanowaniu na tydzień przed wyjazdem). Miejsc noclegowych wydaje się być jednak więcej niż chętnych.
Kolekcjonuję lektury, kindle zyskał piękne etui, wczoraj wyprałam także ocieplaną kurtkę przeciwdeszczową, gdyż termometry w Zakopanem pokazały całe piętnaście stopni, u nas trzydzieści, dziękuję bardzo. Najwyżej rozpalimy w kominku (note to self: zabrać do walizek drewno na opał). Odmelduję się zatem, może dziś pomaluję stół w ogrodzie, ma szanse wyschnąć w tej pogodzie.

środa, 1 sierpnia 2012

Jest super, jest super, więc o co ci chodzi...

W tym domu nie ma kawy rozpuszczalnej. I żeby się napić, należy zaparzyć ją w kawiarce, staruchnej, opalonej, która i owszem daje radę i pyszną kawę, ale nie w południe, jak się jej potezebuje już teraz natychmiast.
Cóż było robić, wsiadłam w auto, pojechałam do sklepu i kupiłam. Po trzech dniach abstynencji (wyszła mi na zdrowie, zamiast kawy pochłaniałam arbuza, brzoskwinie i banany).
Przyjaciółka, zmęczona mama dwójki wielce nieletnich i uroczych szkrabów poniżej trzech lat, pyta, jak mijają mi TAKIE wakacje, bez dzieci, bez nauki, bez trosk. Oh, well, budzę się koło pół do dziesiątej, czytam w łóżku do jedenastej, aż dopadnie mnie głód. Schodzę więc na dół do kuchni i pochłaniam kanapkę z pomidorem malinowym popijając ją herbatą owocową. Wykładam się następnie na kanapę, względnie taras i czytam dalej, przekąszając wspomniane wyżej owoce. I kiedy minie trzynasta, zbieram się z trudem z leżaka i albo robię obiad albo nie. Albo sprzątam zaplanowany kącik (NIE WSZYSTKO NA RAZ!!!), albo mi się nie chce. Koło siedemnastej wraca mąż, jemy albo konsumujemy i on, człek robotny, popitala na ogrodzie, czyniąc nam czarowną altanę od strony południowej lub ogarniając nieład, a ja dowolnie: czytam, albo czytam sącząc piwo, wino, mojito (i znów: nie wszystko na raz,na Boga). Ostatnio było pracowicie (czyli dziś), musiałam się udać po tę kawę, wysłać urodzinową przesyłkę za ocean i wykonać kilka telefonów w sprawie rezerwacji miejsc wakacyjnych. To sie spociłam, a tak to nie. No nie.
A oprócz tego rozmawiam kilka razy dziennie z południem, ale nie, nie tęsknię maniakalnie.
Jest mi naprawdę nienajgorzej!