wtorek, 28 sierpnia 2012

krakowskim targiem

Jako, że powinnam wziąć się do pracy, and I mean PRACY, PRACY, takiej prawdziwej zawodowej, od kilkunastu godzin usiłuję bezskutecznie założyć konto na ebayu, zrobiłam zakupy na amazonie, nadwyrężając nieco stan środków na karcie kredytowej, przeanalizowałam dogłębnie Wasze, drodzy państwo, blogi, oraz facebooka do siódmego pokolenia wstecz. Dość łatwo sformułować wniosek, iż excela jeszcze nie otworzyłam.
Co mnie nie urzekło w Krakowie? Chyba to, że been there, done this, już to gdzieś widziałam, kiedyś Kraków był perełką, teraz, i tu uwaga, będę może niepopularna, Warszawa ma się lepiej, zaskakuje częściej, urzeka dosadniej (i piszę to z perspektywy turysty, a nie korpomróweczki, celebryty, polityka czy whoever).
Poszwędaliśmy się tam i ówdzie, Starówka, Kazimierz, Kleparz, Kopiec, Wawel, smok, Czuły Barbarzyńca, w tę i z powrotem, pieszo i tramwajem, w pięknej pogodzie sprzyjającej się_wałęsaniu. Trzy dni i dziesiątki kilometrów, Wisła wzdłuż i w poprzek, no i co poradzę, że to już nie to? Nie wiem. Trawa cokolwiek zaniedbana (to już w Poznaniu lepsza), sprzedawcy na Kleparzu opryskliwi (może trafiłam na pełnię albo nów, może), gałki lodów mikrusie, łóżka w hostelu pozarywane.
Za to towarzystwo doborowe, dzieci na kilkunastogodzinne szwędanie się po mieście w celu znalezienia uroczych miejsc też się nadają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz