wtorek, 31 lipca 2012

my return to innocence

Pobyłam z dziećmi na południu, bez żalu wsiadając po tygodniu do liniowego PKS wiozącego mnie samą w kierunku domu. Udało nam się pohasać po górach nieco, Zosia zaskoczyła nas na Śnieżniku, dzielnie biegiem celując w szczyt, Franek natomiast wybrał plac zabaw w mieście.
Literacko dostarczyło "Lubiewo", uświadamiając, że mając te swoje trzydzieści kilka lat, życia (z akcentem na zet z kropką i "a" na końcu) nie znałam. Obecnie do normalności przywraca mnie Danuta W., i po przygodzie gejowsko - ciotowskiej chyba mnie nie zaskoczy, nes pas?
Za kilka dni zaczynamy wakacje, ciągle nie mając ustalonego celu destynacji, chodzą nam po głowie góry i pagórki, a także Bałtyk i Warmia. Takie siedemset kilometrów rozstrzału...
Wiem jedno, na wakcje wezmę książki, w różnych formach i formatach. Na wakację nie zabiorę komputera, gdyż spokojniej mi było w minionym tygodniu bez niego. No i te moje czerwone kroksy, choćby tylko pod prysznic.
A teraz czeka mnie szczotka i szmata, i ostateczne rozprawienie się z podręcznikami i książkami i notatkami zalegającymi na półkach regałów w całym domu. I błoga cisza (no dobra, jak kibicuję siatkarzom w Londynie, to ani błogo, ani cicho).

piątek, 20 lipca 2012

gotowa na wszystko

Wczorajszy dzień zaczął się miło w kinie, a później było już tylko gorzej, z: okradzeniem młodego, awanturami dzieci i palcami między futryną a pędzącymi z prędkością światła drzwiami. Przygrzałabym, stłukłabym te chude dupska, gdybym była moim tatą, a tak, będąc sobą, tylko darłam pysk trzymając łapy ściśnięte w pięściach tak bardzo, że do dziś są ścierpnięte. Albo było coś w powietrzu, albo wzajemne towarzystwo źle na nas działa.
A do tego, w geście sympatii, zaprosiłam na noc mojego trzyletniego bratanka, na drugą w jego życiu noc poza domem bez mamy. W związku z powyższym pół nocy spędziaąm na podłodze tuląc słodkego szkaraba, który o 3 rano (albo w sumie nawet o dowolnej godzinie w środku ciemnej nocy, umówmy się, NIE SPRAWDZIŁAM) był rześki i gotowy i wyspany. Zasnął, a jakże, ja miałam jednakowoż kłopot, ale o świcie, przed ósmą, popis dała moja córka, która wstała, zrobiła śniadanie, przygotowała mleko, pomogła się umyć, ubrać i zabawiała malca do dziewiątej, o której zdolna byłam przyjąć pion.
A dziś szykujemy się do wyjazdu, kindle napakowany eksiążkami, torby jeszcze nie (trzeba, prawda, mieć priorytety), mąż w trasie wraca z mandatem i z nosem na kwintę, dzieci radośnie ćwierkające, i tylko ja się martwię, bo schodzi mi paznokieć.

środa, 18 lipca 2012

czytelnia

Widzieliście u Chustki kółeczka?
Są wiśnią na torcie. Są całym koszem wiśni.
Moje trzy ulubione:

źródło: chustka
Niezmiennie zadziwia mnie ta Dziewczyna i uczy. Uwielbiam Jej poczucie humoru i szanuję Jej szacunek do chwili.

Tymczasem nadeszły dziś klapki, co to je nabyłam na nasze wakacje w tropikach, które się nie odbędą w tym roku z powodów wspomnianych wcześniej, a biorąc pod uwagę prognozy pogody i klimat w naszym kraju, mogą się one, te klapki z krokodylem na bokach, przydać jedynie pod prysznicem. Aczkolwiek mam plan wywieźć rodzinę w najcieplejsze zakątki naszego kraju, południowy wschód przoduje w statystykach temperaturowych, więc może uda się w nich na spacer udać po rynku (lansiarsko kupiłam identyczne modele w pięknym karmelowym odcieniu dla nas obojga, co mój mąż skwitował w mało kulturalny sposób, ale nie będzie on darowanemu koniu w zęby zaglądał, a ja jego niewybrednych uwag przytaczać).
Przyszła dziś także przesyłka z antykwariatu, a ja skończyłam czytać pierwszą pozycję z mojego kindla, czyli klasycznego Adriana Mole'a lat 13 i 3/4 i powzięłam decyzję, że do czasu przeczytania zapasów ze stosów i stosików na parapetach i nabytych pozycji e-bookowych NIE KUPIĘ kolejnej książki. ZABIERZCIE MI INTERNET!!!
Głównie jednak czytam w te wakacje. Cóż za odmiana!

wtorek, 17 lipca 2012

w domu złym

Skończyły się były moje rozterki, dywagacje, dylematy epickie godne Wertera. W piątek wylądował u mnie kindle 4 tacz i pierwszą książką na niego wgraną stała się Ania z Zielonego Wzgórza, którą wprawdzie recytować mogę, ale nie w oryginale. Zaraz potem zrobiłam solidne zakupy e-bookowe, bo co mi po zabawce z której korzystać trudno, i czytam teraz pięć książek jednocześnie, dwie tradycyjne, trzy na kundlu. A zaraz po tych zakupach nabyłam trzy tomy wspomnień Moniki Żeromskiej w antykwariacie, żeby mój stos książek na parapecie przysłonił mi widok na tyle skutecznie, żeby mi ani słońce w upale ani deszcz w słotnej pogodzie nie przeszkadzał. Czyli stos sięga górnej framugi. Ale stopnieje (jeśli dam mu szansę i nie zanabęde trzech kolejnych pozycji za jedną przeczytaną).
Póki co nadrabiam zaległości w polskiej serialomatografii i lecę czwarty sezon Rancza, jednego dnia siedem odcinków umiliło mi zaległości przy desce do prasowania. Biorąc pod uwagę, iż jeden odcinek trwa pięćdziesiąt minut, łatwo policzyć, jak ciężką jesień średniowiecza zorganizowałam swoim krzyżom. Ciągle nadrabiam domowe zaległości, ale co ja krok do przodu, to mi kurz spod innej szafy się wychyla, co ja jedno okno machnę, to mi zabawki stół zaścielą, co szmatą przelecę i na szczocie zatańczę, to nowe wydmy piachu zgrzytają pod nogami.
Dzieci korzystają z uroków mieszkania na obrzeżach miasta i wpadają do domu na śniadanie, obiad, przekąskę, po picie i czekolady kawałek. Wracają przed zmrokiem brudne, że ich trudno w szarudze znaleźć, ale bardzo zadowolone z pierwszych wakacji po roku prawdziwie szkolnym. Nasze póki co stanęły w szerokim rozkroku, gdyż właśnie wczoraj odkryliśmy, iż paszport małoletniego skończy ważność drugiego dnia naszego potencjalnego pobytu zagranicą, a jego dowód osobisty skończył się właśnie tydzień temu. Czas oczekiwania na nowe dokumenty potwierdzające tożsamość i umożliwiające podróżowanie bezkresne - miesiąc, czyli moglibyśmy je otrzymać w dniu powrotu z potencjalnych wakacji z potencjalnej zagranicy. Nie należą nam się gratulacje, cholerajasnapsiakrew.

wtorek, 10 lipca 2012

co w lesie piszczy

Jeśli ktoś jeszcze dziwi się, że boję się w lesie biegać, do lasu na spacer chodzić, przez las rowerem popitalać:



Sto metrów od domu. przy samej ścieżce, siedemnaście sztuk drobiazgu, cztery lochy. Zdjęcie NIE ODDAJE uroku sytuacji, gdyż strzeliłam je byłam w stresie, trzęsącą się łapą, za pomocą komórki. Orbitrek zaraz będzie w drodze, bo sport to jednak ryzykowne przedsięwzięcie w naszej okolicy...

poniedziałek, 9 lipca 2012

Pozamiatana


A poza tym - uwielbiam lato. Wiadra czereśni, upał, słońce i wiatr w mokrych włosach, lód w szklance i beztroskę. Zuzanka napisała to niezwykle zgrabnie i ujmująco. Uczę się tym cieszyć, nie myśląc o październiku.

niedziela, 8 lipca 2012

ciocie i wujki dobra rada POTRZEBNI

Niedziela, czy nie, mąż ochoczo zabrał się do pracy. Maluje, bejcuje, choroby, które go pozamiatały kilka tygodni temu, zatrzymały go na chwilę, a teraz niczym mały samochodzik ze szczotką w dupie, zapiernicza bez ustanku, tuszę nieuleczalne owsiki. Taki przypadek. Patrząc zatem na jego pracowicie machające kończyny, zupełnie bezsęsu zaproponowałam, iż pomaluję stół ogrodowy, ale na sugestię, iż najsampierw trzebaby go solidnie umyć, odrzekłam, że pomaluję raczej paznokcie. A i tego mi się nie chce.
Synek z ospy wychodzi gładko, muszę więc cofnąć teorię, że mężczyźni znoszą choroby gorzej. No chyba, że MÓJ mężczyzna to wyjątek!
I potrzebuję Waszej rady, ale tak solidnie się przyłóżcie. I licznie, gdyż planuję dwa zakupy. Na pamiątkę ukończenia studiów zaplanowałam zakup czytnika e-booków, względnie małego taniego tableta, ale czy tani tablet da radę dzieciom, które zapewne będą go chciały pożyczać? Pewnie, że marzy mi się ipad, ipod i iphone 4s, ale jak się nie ma, co się lubi, to, prawda, się przeszukuje allegro. Mąż przestrzega: czytnik e-booków NIE ŚMIERDZI farbą drukarską (tak, nałogowo wącham książki), ale przecież zakup owego nie uniemożliwia kupowania książek, nes pas? Mąż przestarzega: rzucisz w kąt, filmów na komputerze nie lubisz oglądać. Ale w łóżku czasem fajnie po ciemku nawet? Mąż przestrzega (tak, on tak ma, ale to rozsądny głos w mojej sprawie): co na to Twoje oczy!? I kminię wteiwewte. Macie? Czytacie? Używacie? Jakie toto wytrzymałe? Czy allegrowe zdjęcia z panną na plaży piaszczystej z tabletem owiewanym złotym pyłem, nie są aby photoshopową ułudą? Ten piaseczek nie szkodzi na pewno (tiaaa, na pewno)...
Drugi planowany zakup to orbitrek, który nie ma się bynajmniej stać poręcznym stojakiem na ubrania. Mięśnie mi wiotczeją, cellulit bezczelnie zajmuje me chude ciało, potrzebuję bodźców. Do lasu boję się biegać, ze względu na wilki, tfu dziki, bieganie po domu powoduje zadyszkę. Mam całęgo Housa i w planach Chirurgów, ostatni sezon Gotowych, no i ten czytnik e-booków, do którego planuje napakować kilka audiobooków. Będę miała co robić podczas ćwiczeń. Tylko, czy będę ćwiczyć? Na któreś tam mam słomiany zapał, mąż przestrzega: nie będziesz go używać (a ja się zapieram). Mąż przestrzega: nie ma miejsca (a więcej nie będzie). Co robić, drodzy, poradźcie!



sobota, 7 lipca 2012

leniwie

Sącząc kolę z lodem i cytryną, niespiesznie chłonę kolejne strony "Pod słońcem Toskanii" zastępując sobie wakacje. Pogoda śródziemnomorska, idealnie pasuje do lektury, którą ostatnio miałam w ręce w ciąży z Fransem, lat sześć temu. W Toskanii zaś ostatnio byłam z dekadę temu, ciągle wspominam tę wizytę z radością.
Frania ospa mija bardzo spokojnie, tfu, tfu, odpukać, ma jeszcze kilka mokrych krost, ale nowe już nas nie nawiedzają, współczuję mu w tej gorącze i pocie, jeszcze to swędzenie. Ale mam nadzieję, że powoli mamy to za sobą.
Tymczasem, odwiedzili nas rodzice, dali się namówić na pierwszy nocleg u nas, co jest zaskakujące, ponieważ szacuję, opierając się na statystykach i obserwacji bądź co bądź uczestniczącej, iż częściej bywa u nas teściowa (dzieli nas i łączy 300 kilometrów) niż moja mać (12 kilometrów co najwyżej), która wpada zazwyczaj podszyta wiatrem, jak na wyścigi, byle nie za długo, byle się nie znudzić. Ale cel ich wizyty był szczytny, opicie mojego dyplomu, wracać z lasu po pijaku autem ryzykownie, piechotą niepodobno, taksówką upiornie drogo, autobusem niemożliwie, gdyż taki tu nie kursuje (tak, mieszkam na terenie miasta wojewódzkiego), do najbliższego trzy kilometry puszczą zamieszkaną przez wszelką faunę możliwą (zające, lisy, sarny, jelenie, dziki, łosi nie zauważono), musieli zostać. A jako, że ostatnie cztery tygodnie zdrowieli z pomocą klimatu w Krynicy Górskiej wtapiając się w tłum kurwacjuszy, mieli dość barwnych opowieści o skąpych topach okrywających epickie biusty sześciesięcioletnich flam, kapeluszach na łysiejących skroniach siedemdziesięcioletnich ogierów i polowaniach na dziewice i prawiczków na głównej alei sanatoryjnej. Wyglądają kwitnąco, swoją drogą, mama z brzoskwiniową opalenizną, tata wypoczęty i zrelaksowany, dobrze im ten beztroski miesiąc zrobił. Miesiąc, jak orzekł mój ślubny, miodowy.
Zośka odziedziczyła stary aparat telefoniczny taty. Nie mamy dziecka, multimedia uprowadziły (choć telefon bez karty, dzwonić jedynie w parapet póki co).

czwartek, 5 lipca 2012

ospa numer dwa doba nie wiem która

i setki, setki krost. Obsypane plecy, brzuch, buźka, nogi ręce, pupa i siurak. I 37,7. W tym ukropie. Acz samopoczucie naprawdę dobre, mam nadzieję, że do końca. Jako że pierwsze podejrzane krostki pojawiły się w niedzielę, mam nadzieję, że już z górki, Zosia w adekwatnym wieku ospowym już była zdrowiała. Zalegliśmy na kanapie i wpatrujemy się w Ranczo, sezon pierwszy. Humory nam dopisują, dobre i to.
Za chwile minie miesiąc naszych chorób. Trochę już naprawdę mam po dziurki w nosie. Pragnę odrobiny beztroski, ale nikt nie obiecywał.
Czekamy na zamknięcie naszego oddziału zakaźnego.

wtorek, 3 lipca 2012

na urlopie

Póki co nie przeczytałam jeszcze strony. Od wczoraj (za to owszem, facebook na bieżąco, blogi również). Do sprzątania sama się gonię, ale powoli jakoś się ogarnia.
Burza z środka nocy zrobiła nam dzień, na kilka setnych sekund zaledwie ciemniało, grzmiało z każdej strony, błyskawice nieustanne, poduszka na uszach i oczach, mój niezawodny sposób na poskramianie lęków, tym razem nieznośnie uwierała. Aleśmy dali radę. Dzieci nie drgnęły.
I zastanawiają mnie krosty u Frania, nie przypominają ospowych, ale ich ilość i umiejscowienie mocno dają do myślenia. Czyżbym znów miała zacząć odliczanie (tym razem od ospa doba czwarta, bo te krosty już od niedzieli, jeśli nie od soboty)? Kwarantanny ciąg dalszy.

poniedziałek, 2 lipca 2012

osiem

Moje pyskate, wygadane, pewne siebie ale i bardzo wrażliwe i refleksyjne, mądre, utalentowane, wysportowane i piękne pierworodne dziecię skończyło właśnie osiem (ile???? ILE????) lat.
Wszystkiego najlżejszego, kochanie. Kocham Cię ponad wszystko.