poniedziałek, 15 marca 2010

spacerkiem


Oprócz listopada najbardziej lubię spacerować w marcu. Ten cudowny wietrzyk orzeźwiający, słońce gdzieś w (daleko odległej) oddali, cód miód malina. Wiem, zaznałam. Przeszłam się przez miasto w piątek (jeszcze przed kolejnym atakiem zimy, który nastąpił wczoraj i znów dziś, ach ach, jak cudownie). Warta, szeroka, jak Bóg dał (albo raczej człowiek uregulował) od wału do wału. Szybkim nurtem zabiera wszystko z tarasów spacerowych, także wiecie, zapach iście naturalny (i tak mi na myśl przychodzi podróżnik Kamiński, który to się Wisłą do Bałtyku spławia i z darów Wisły korzysta, nie ma się co łudzić, iż Wisła psich i krowich odchodów nie zagarnia, mam nadzieję, że filtry ma dobre. Skutecznie zatrzymują kał, mój Boże). Trawersowanie po chodniku pomiędzy kolejnymi resztkami i pozostałościami i tym, co spod śniegu oczom przechodniów się ukazuje, też jest ryzykowne. Miasto, mówiąc w skrócie, jest idealnym celem rodzinnych wędrówek. Dlatego włąśnie marzec uwielbiam. Równie intensywnie, jak listopad.
A dzieci już zdrowsze, kontrola jutro, jestem pełna (obok obaw i paniki) nadziei, iż złe już za nami.
Szykuję strategię wzmocnienia. Kolejną.

środa, 10 marca 2010

...


Moje macierzyństwo nabiera rumieńców. Odkrywa nowe oblicza. Nie daje o sobie zapomnieć.
Kaszel dzieciom nie ustawał, postanowiłam więc wykluczyć zapalenie oskrzeli.
U Franka nie udało się wykluczyć.
U Zosi zdiagnozowano obturacyjne zapalenie oskrzeli, a po rentgenie także odoskrzelowe zapalenie płuc.
Mam więc torbę leków (szczęśliwie obywa się bez szpitala i zastrzyków) i milion wątpliwości.
Siwe włosy zaczynają się na mioch skroniach panoszyć. Depresja tryumfuje.

wtorek, 9 marca 2010

przedwiośnie


Głoszą wszem i wobec, że mamy oto typową dla polskiej strefy klimatycznej porę roku. To tłumaczy może fakt, że o dwudziestej pierwszej osiem padam na pysk i z trudem podnoszę powieki po kolejnym mrugnięciu.
Chyba napiję się kawy (przeskoczywszy najpierw garaż, tor przeszkód, dwie miski służące za ruletkę, klocki, karton po puzzlach, stos chusteczek higienicznych oraz pudło z kredkami), ale ale, moje dzieci waąśnie (bez strat w ludziach i zastawie) opróżniły zmywarkę. Co oznacza, że kawy napiję się z kubka umytego. Inicjatywa niegrzeczne mamuśki (wspomniana dziś w mediach) jest chyba dla mnie stworzona.

poniedziałek, 8 marca 2010

life goes on.


Życie po trzydziestce nie zmienia zasadniczo swojej jakości. Wory pod oczami tudzież inne części ciała nie ciągną ku dołowi zauważalnie bardziej. Stan cery nie ulega dratycznemu pogorszeniu. Dzieci nie szanują nagle z większym szacunkiem należnym wiekowi.
Cóż, no, ani narzekać ani w euforie wpadać.
Kaszle, kaszle i katary, zwolnienie lekarskie, życie...