piątek, 30 listopada 2012

pospieszny

W poniedziałek mrugnęłam ze dwa razy i stał się wtorek. We wtorek, urobiona po pas, mrugnęłam, poutyskiwałam na odległy weekend i mrugnęłam i więcej dni nie pamiętam, i wtem zastał nas piątek, andrzejki, zabawa, hopla hopla, i znów nie wiem, kiedy stałam się typowym couch potato, zamiast wizyty składanej znajomo-rodzinie, wolałabym koc i kubek herbaty z imbirem (i kieliszek świeżutkiego limoncello, ofszę).
I nadal, mimo upływu tyyyylu lat, i tylu przeżytych wiosen i jesieni, zadziwia mnie, zdumiewa, wprawia w stupor i zostawia z szeroko otwartymi oczami (i szczęką) iż istnieje pora roku, podczas której wszystkie posiłki jadam po ciemku, śniadanie jeszcze, obiad i kolację już. Taka karma.

poniedziałek, 26 listopada 2012

poniedziałkowy spleen

Po weekendzie zakład pracy, a raczej jego dzielni uprawiacze, sieją nienawiścią, zieją jadem i ogólnie bez kija nie podchodź. Jeśli dołożymy do tego nadchodzącą kontrolę, dzień integracji, ligę klas, dzień patrona, andrzejki, mikołajki i dwie dyskoteki, a także dwie tury okresowych badań lekarskich i to wszystko w nadchodzących dniach, to wychodzi mieszanka wybuchowa. Należy do tego dodać zły przepływ informacji i wszędobylski chaos. Human resources naszego zakładu ciągnie na rezerwie generując poziom emocji godny szczytu w Brukseli. A wzajemna niechęć ukryta pod płaszczykiem grzecznych uśmiechów i dyplomatycznych dygnięć przejawia się tylko czasem soczystym przekleństwem wykrzyczanym w kąciku.
Do świąt pozostały zaledwie cztery tygodnie, a to oznacza, iż jutro powinna dotrzeć do mnie paczka z prezentami dla 90% obdarowywanych (księgarnia, a jakże), nie mam jedynie drobiazgów dla drobiazgu poniżej roczku sztuk trzy oraz zasadniczej treści dla męża i dzieci własnych. Ale jakoś temat ogarnęłam i w miarę na czas, jestem z siebie dumna.
Po bigosie na obiad strasznie chce mi się pić. Butelka wina by nie styknęła. A tu ani wina, ani butelki. Cóż począć, droga Gosiu, jeśli monopolowy za daleko?

sobota, 24 listopada 2012

srobota

Z jednej strony niebywale cieszy mnie, że listopad raczy nas tak długo dodatnią temperaturą i oszczędza tym samym codziennego porannego skrobania szyb (bo tam raz czy dwa da się znieść), bowiem każdy cieplejszy dzień, to dzień wygrany. Ale z drugiej, te mgły wiszące od świtu (którego, nota bene, nie widać) do zmierzchu (który okazuje się być całodobowym) i wdzierające się bezlitośnie przez uszy do rdzenia mózgu i ten zapach listopada, zapach zgnilizny, psiego spleśniałego łąjna, wilgoci, i te ciemności (wydaje się mi, że doświadczam od tygodni nocy polarnej), to wszystko sprawia, że odczucia mam ambiwalentne - nie marzę o zimie (nie, no, JESZCZE nie zgłupiałam), ale o jesieni chciałabym zapomnieć i co mi zrobicie.
Przyszły tydzień jawi mi się obowiązkami od rana do nocy (balik, dyskoteka dla maluchów, dyskoteka dla starszych, rada pedagogiczna, zespół samokształceniowy, aikido, korepetycje i to, co jeszcze się na tę agendę nie wpisało) i powoduje, że chętnie już dziś usiadłabym w kąciku miarowo kołysząc się na boki i pochlipując cichutko, ale mamy przecież sobotę, dom posprzątany, deser wymyślony i przygotowany przez dzieci skonsumowany, muszę w krótkim czasie naładować ten nadwątlony akumulator, żeby jakoś to przetrwać i już za tydzień napisać, że dałam radę zachowując zdrowie tak psychiczne, jak i fizyczne.
Póki co jednak oddam się radosnej nauce czytania a także powtórzę z córką zapis angielskich słówek, gdyż jej trója ze sprawdzianu wprawiła mnie w stupor nielekki.
ps. ni(e)jaka Edyta G., która w zeszłym tygodniu obeszła w Tajlandii z ukochanym okrągłe czterdzieste urodziny, mówiła dziś w telewizji śniadaniowej, iż ze swoim synem, rówieśnikiem Zosi, rozmawia w drodze do szkoły po francusku, a w powrotnej po angielsku. Nie wiem, ile kilometrów pokonują, ale ja poczułam, iż marnuję codziennie dwanaście (porannym szoferem jest ojciec, który mógłby ewentualnie podstawy hiszpańskiego dzieciom prezentować). Co robić, jak żyć, panie premierze?
ps2. oj no i jeszcze, bo mi się przypomniało. Frans dziś do mnie: a ty ćwiczysz brzuchami mięśnia? chyba będę musiała, gdyż w następnym zdaniu zasugerował daleko posunięty efekt procesu prokreacji, niesłusznie, niestety.

środa, 21 listopada 2012

stop

Zosi występ udany. STOP. Nie ogarniam roboty po chorobie. STOP. Ciasto na pierniki stoi od dwóch tygodni. STOP. Boli mnie gardło i wkurwia wisząca całymi dniami mgła. STOP. Za miesiąc potencjalnie świat się zatrzyma. STOP.
Marzę o spokojnym weekendzie. I żeby się zatrzymać. Stop.

czwartek, 8 listopada 2012

jedziemy!

Weekend jawi mi się podróżowo (nie mylić z różowo), udajemy się bowiem na południe tuż po Zosinym popisie, przed którym artystka w ogóle się ponoć nie denerwuje, bo nie ma przed czym, been there, done it. Lepiej tak, niżby miała laremid na sraczkę przyjmować. Jedziemy więc świętować urodziny pradziadka, zabieramy karton rogali świętomarcińskich (czy, jak mawia córka, marcinkowskich) i ahoj przygodo, uwielbiam spędzać osiem godzin z dwóch dni w aucie (NOT). Za to cieszy mnie podany mi pod nos obiad i to, że ktoś cierpliwie poćwiczy z nieletnim czytanie (choć znów, ja nie czytam za niego, tylko czekam, aż sam dobrze odczyta, babcia poprawia, on powtarza, nie wiem, czy to dobrze).
Zabrałam się za zmianę garderoby, sandały nam już się w tym roku nie przydadzą, jako i letnie sukienki, i choć z głębi serca wydziera się gwałtowny szloch, nie ma miejsca na sentymenty w mojej szafie, która kipi, a która oferuje jednocześnie tak niewiele...
W ogóle mam taki syndrom wicia gniazda, sprzątam, układam, przestawiam i mebluję, ogarniam (i nie) porządek w chałupie i gonię pozostałych. Szkoda, że bez znaczącego powodu, ale nie można, prawda, mieć wszystkiego.


środa, 7 listopada 2012

postanowienia

Wczorajszy wieczór spędziłam w kuchni topiąc, mieszając, zagniatając i upychając w miskach ciasto na pierniki, przeklinając soczyście tradycję. Kilka kolejnych kwadransów zajęło mi sprzątanie miejsca po przejściu tajfunu (ciasto robiłam z czterech kilogramów mąki, dwóch litrów miodu, czterech kostek smalcu, tuzina jaj i masy przypraw), ale rano przyjemnie było wejść do kuchni gotowej na zderzenie z listopadowym przygnębieniem. Które, oczywiście, gości w naszych progach, ale póki co nie rozlazło się na wszystkie izby i póki co nieco je hamuję (ile listopadów jeszcze będę jęczeć, że jest listopad, hę, ile można?), być może to kwestia początku miesiąca, pod koniec będę piała pieśń w tonacji bardziej moll.
Jak co roku zakładam również, a nawet idąc dalej i mocniej, PLANUJĘ w listopadzie nabyć prezenty gwiazdkowe i nie dam się sobie z siebie znów śmiać, a także obiecałam sobie, że przestaję zaglądać na blogi ziejące jadem, chorobą i nieszczęściem, bowiem moja rozbujana empatia zapędza mnie w taki kąt, że bez pomocy innych, ciężko mi się z niego wydostać. I dalej: jem więcej świeżyzny, ruszam się intensywniej, jestem zdrowsza i silniejsza, dlaczego nie robić postanowień jesienią!

wtorek, 6 listopada 2012

szkoła życia

Zosi przyszło samo. Znając litery, któregoś dnia po prostu zaczęła czytać, sama z siebie, bez niczyjej pomocy, zachęty czy nacisku, bez stresu i obowiązku, w zerówce, miała 6 lat z małym hakiem. Uwielbia.
Frans, jak wiadomo, poszedł bidula do szkoły znacznie wcześniej, nie posiadłszy jeszcze zadowalającej umiejętności syntezy, a ogarniając analizę, to znaczy: literki zna, umie głoskować, literować i rozkładać, ze składaniem jest kłopot. Wcześniej ćwiczyliśmy sylabiczne czytanie na świetnych książkach, nawet robił to chętnie, ale gdy przyszło co do czego, zaczęło się robić pod górkę.
Nie wiem, jak go nauczyć czytać. Jak widzę, że jako zadanie domowe ma się nauczyć ładnie czytać, to cierpnę. Dość boleśnie. Dość boleśnie też przebiega proces czytania. Mogę przy nim być, jak pisze, jak liczy, jak rysuje te pokraczne zwierzątka na angielski i jak kaleczy ich wymowę (chociaż mówi naprawdę ładnie), przy czytaniu natomiast wpadam w stupor, który szybciutko zmienia się w wirujący wkurw, bo jakże można nie umieć czytać (yes, call me a terrific mother). Nie wiem, czytać za niego, niech powtarza, czy cierpliwie czekać aż złoży te literki (bo składa, tylko bardzo powoli), i co to znaczy nauczyć się dobrze czytać? Dopuszczalne jest sylabizowanie (swoją drogą mam uczniów w szóstej klasie, któzy sylabizują, to dramat kompletny)? Co ze mnie za pedagog, jak dzieciaka czytać nie potrafię nauczyć?? I co za rodzic?

poniedziałek, 5 listopada 2012

kontrola, konsola, uff.

Rentgen kontrolny odkrył przed radiologiem czyste płuca, a mnie strącił z serca głaz (czy pisałam, że w pierwszej wersji miałam także w bonusie z zapaleniem płuc podejrzenie pylicy? Nie? To piszę. Jak dobry górnik na przodku. Jak solidny nauczyciel dziesięć lat z kredą w łapie przy tablicy. Grubo nierentownie).
Poflirtowałam nawet z lekarzem, który twierdzi, że pamięta mnie sprzed tygodnia, i że wyglądam dużo zdrowiej i lepiej (nie wiem, po cyckach mnie poznał, czy po muszej wadze, czy też po uroczym uśmiechu i kokieteryjnym proszę tak strzelać tę fotkę, żeby nic na tych płucach nie było, ostatnio się nie postaraliście i się znalazło).
Samopoczucie mi się znacznie polepszyło, a dowcip wyostrzył, i nawet stanęłam z synem w szranki na kinekcie (przegrałam z hukiem, czego należało się spodziewać, a pot ciekł mi po tyłku strumieniami), energii mi przybywa, mam 4 sezony Modern Family, kilka odcinków The Big Bang Theory, wspomnienia Moniki Żeromskiej i Szopkę Zośki  Papużanki i nie zawacham się ich użyć, oczekując na kolejne części niedoścignionego Downton Abbey.
Wraca normalność, o której marzyłam.
Dzięki Bogu.

niedziela, 4 listopada 2012

konsola

Pewnej zeszłotygodniowej nocy gorączkowo odświeżałam pewną popularną stronę z serwisem aukcyjnym. Postanowiliśmy bowiem umilić dzieciom (i SOBIE) tę parszywą jesienno-zimową aurę i nabyć konsolę do gry, która działa, gdy rusza się ciałem. Aukcję wygraliśmy (ach ta adrenalina w okolicach północy), paczka zjawiła się w piątek, przeczekaliśmy do wieczora, coby sprawdzić, czy nowoczesna konsola współpracuje z przedpotopowym telewizorem z wielgachnym pudłem od dupy strony, i żeby zaoszczędzić im ewentualnej goryczy, że  sprzęt stoi i się kurzy, a starzy szukają obiektów do opylenia na allegro, żeby uskładać na nowy telewizor.
Szczęśliwie zaiskrzyło między nowoczesnością, a hmm, jakby to ująć, tradycją...
I dziś sytuacja wygląda tak: rano jest kłótnia, które pierwsze zagra swoje na wiolonczeli/skrzypcach, bo zgodnie z zasadą, ile na instrumencie, tyle przed konsolą. Razem muzykować nie mogą, bo mamusia by zeszła szybciej, niż zaplanowano, więc zamieniają się: jedno przeprowadza poranne ablucje, drugie czyta nuty, drugie brzdęka pizzicato, jedno ścieli łóżko i dobiera garderobę. Harmonijnie. Celują nawet w handlowaniu ugranymi minutami: Zosia, oddam Ci kwadransik, będziemy grać godzinę!. Mamo, a jak tata gra z nami, to leci z naszego czasu? Zaoszczędziliśmy z wczoraj trzy minuty, dziś wybieramy.
Teraz szukam gier dla matki, poluję na jogi, taniec i wygibasy, czas rozruszać członki, wracam do formy.
Chociaż portki mi z tyłka lecą po tej chorobie.


czwartek, 1 listopada 2012

tematycznie

Analizując dogłębnie treści mojego bloga, spokojnie gdybym miała ambicje i chęci, a nie mam, zgłoszenia go w konkursie na bloga roku, dekady czy miesiąca, to swobodnie mógłby być blogiem tematycznym. Ciągle bowiem piszę o chorowaniu. Nie wiem, czyśmy tacy naznaczeni, czy wybitnie pechowi, czy też może zbyt przewrażliwieni (a kto wie, prawdowpodobnie wszystko na raz), zauważyłam jednak, że koncentruję się na cho(le)rowaniu, nie rozpisując się na temat sukcesów (na przykład nagrody dyrektora, którą otrzymałam dwa lata pod rząd, i który to sukces moja teściowa zapewne żartobliwie skomentowała "to już nie ma komu tych nagród przyznawać?"), porażek (Zosia nie zdobyła nagrody na konkursie gam i płakałam razem z nią, bo uważam, że powinna była), radości (Franio dostał szóstkę ze sprawdzianu, coraz ładniej pisze, jak na sześciolatka leworęcznego do tego, liczy biegle i na kształceniu słuchu też radzi sobie dobrze, a to już naprawdę wyższa szkoła jazdy) i lęków (będąc od ponad dwóch tygodni nieprzydatnym i niewspółpracującym członkiem rodziny, lęków przybywa z każdą sekundą, łzy leją się strumieniami, wszystko uwiera i źle wygląda zza chusteczki).
Od dziś pracuję nad różnorodnością tematów. Tak mi dopomóż.