poniedziałek, 26 listopada 2012

poniedziałkowy spleen

Po weekendzie zakład pracy, a raczej jego dzielni uprawiacze, sieją nienawiścią, zieją jadem i ogólnie bez kija nie podchodź. Jeśli dołożymy do tego nadchodzącą kontrolę, dzień integracji, ligę klas, dzień patrona, andrzejki, mikołajki i dwie dyskoteki, a także dwie tury okresowych badań lekarskich i to wszystko w nadchodzących dniach, to wychodzi mieszanka wybuchowa. Należy do tego dodać zły przepływ informacji i wszędobylski chaos. Human resources naszego zakładu ciągnie na rezerwie generując poziom emocji godny szczytu w Brukseli. A wzajemna niechęć ukryta pod płaszczykiem grzecznych uśmiechów i dyplomatycznych dygnięć przejawia się tylko czasem soczystym przekleństwem wykrzyczanym w kąciku.
Do świąt pozostały zaledwie cztery tygodnie, a to oznacza, iż jutro powinna dotrzeć do mnie paczka z prezentami dla 90% obdarowywanych (księgarnia, a jakże), nie mam jedynie drobiazgów dla drobiazgu poniżej roczku sztuk trzy oraz zasadniczej treści dla męża i dzieci własnych. Ale jakoś temat ogarnęłam i w miarę na czas, jestem z siebie dumna.
Po bigosie na obiad strasznie chce mi się pić. Butelka wina by nie styknęła. A tu ani wina, ani butelki. Cóż począć, droga Gosiu, jeśli monopolowy za daleko?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz