środa, 7 listopada 2012

postanowienia

Wczorajszy wieczór spędziłam w kuchni topiąc, mieszając, zagniatając i upychając w miskach ciasto na pierniki, przeklinając soczyście tradycję. Kilka kolejnych kwadransów zajęło mi sprzątanie miejsca po przejściu tajfunu (ciasto robiłam z czterech kilogramów mąki, dwóch litrów miodu, czterech kostek smalcu, tuzina jaj i masy przypraw), ale rano przyjemnie było wejść do kuchni gotowej na zderzenie z listopadowym przygnębieniem. Które, oczywiście, gości w naszych progach, ale póki co nie rozlazło się na wszystkie izby i póki co nieco je hamuję (ile listopadów jeszcze będę jęczeć, że jest listopad, hę, ile można?), być może to kwestia początku miesiąca, pod koniec będę piała pieśń w tonacji bardziej moll.
Jak co roku zakładam również, a nawet idąc dalej i mocniej, PLANUJĘ w listopadzie nabyć prezenty gwiazdkowe i nie dam się sobie z siebie znów śmiać, a także obiecałam sobie, że przestaję zaglądać na blogi ziejące jadem, chorobą i nieszczęściem, bowiem moja rozbujana empatia zapędza mnie w taki kąt, że bez pomocy innych, ciężko mi się z niego wydostać. I dalej: jem więcej świeżyzny, ruszam się intensywniej, jestem zdrowsza i silniejsza, dlaczego nie robić postanowień jesienią!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz