piątek, 20 lipca 2012

gotowa na wszystko

Wczorajszy dzień zaczął się miło w kinie, a później było już tylko gorzej, z: okradzeniem młodego, awanturami dzieci i palcami między futryną a pędzącymi z prędkością światła drzwiami. Przygrzałabym, stłukłabym te chude dupska, gdybym była moim tatą, a tak, będąc sobą, tylko darłam pysk trzymając łapy ściśnięte w pięściach tak bardzo, że do dziś są ścierpnięte. Albo było coś w powietrzu, albo wzajemne towarzystwo źle na nas działa.
A do tego, w geście sympatii, zaprosiłam na noc mojego trzyletniego bratanka, na drugą w jego życiu noc poza domem bez mamy. W związku z powyższym pół nocy spędziaąm na podłodze tuląc słodkego szkaraba, który o 3 rano (albo w sumie nawet o dowolnej godzinie w środku ciemnej nocy, umówmy się, NIE SPRAWDZIŁAM) był rześki i gotowy i wyspany. Zasnął, a jakże, ja miałam jednakowoż kłopot, ale o świcie, przed ósmą, popis dała moja córka, która wstała, zrobiła śniadanie, przygotowała mleko, pomogła się umyć, ubrać i zabawiała malca do dziewiątej, o której zdolna byłam przyjąć pion.
A dziś szykujemy się do wyjazdu, kindle napakowany eksiążkami, torby jeszcze nie (trzeba, prawda, mieć priorytety), mąż w trasie wraca z mandatem i z nosem na kwintę, dzieci radośnie ćwierkające, i tylko ja się martwię, bo schodzi mi paznokieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz