sobota, 19 grudnia 2009

dwanaście godzin nauki, czyli sobotnie rozmyślanki


Jutro wreszcie piekę. Mam nadzieję, że ciasto swoje wyleżało...
Poza tym sprzęgło w obecnych warunkach działa bardziej opieszale, acz drogowców należy chwalić, gdyż już trzeciego dnia po ataku zimy (jakież to dziwne, prawda, że śnieg spadł w grudniu, całe pięć centymetrów, jakież to nezwykłe, że temperatura spadła poniżej zera, jak niebywale osobliwe są nastałe warunki atmosferyczne...) mogłam względnie spokojnie rozpędzić brykę do siedemdziesięciu i wbić piątkę.
Oddałam się przedświątecznie w ręce fryzjera i czekając, aż farba zabarwi me bujne owłosienie, zadumałam się nad zawodami moich przyjaciółek. I jedyne, co przyszło mi do głowy, to fakt, iż koszmarnie niepraktycznie się wpakowałyśmy. Ja na ten przykład socjolog (czyli nikt, a w dodatku jak z koziej dupy trąba), jedna z nas architekt zieleni, też nie w zawodzie, za to dobre źródło literatury, kolejna - prawnik. Przyda się przy rozwodzie, nie omieszkam wykorzystać, acz zakładam, że to raz w życiu a i tak często niekoniecznie... no i kto nam robi włosy, pazury (mi nikt, bo mam poobżerane, but still, mogłabym mieć piękne, prawda, gdybym miała kosmetyczkę), skórę i wosk? OBCY, którym grubą kasę należy płacić, albo i nie, bo nie uczęszczam. i co z tego, żeśmy wykształcone, ze znajomością języków, ęteligętne i wygadane. Zadbać o siebie nie potrafimy, cholera.
Jeszcze bardziej mnie ta gorzka myśl w potylice stuknęła, gdy przyszło do płacenia. Well.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz