środa, 28 września 2011

stiranowana


Czaję się. Wychylam się raz po raz zza rozgrzanego kominka, by naklikać, i nijak mi nie idzie. Rozkoszuję się domem, nie mając chwili dla siebie, sprzątając, krzątając się, z miotełką w czterech literach, żeby nie uronić ani minuty. 
Nie mogę wyleczyć zaziębienia, mądrzy sugerują odpoczynek, ja nerwowo przytakuję, zastanawiając się, gdzie do kalendarza wcisnąć odpoczynek. Od piątku wracają studia, cieszę się naprawdę, że to ostatni rok, mam już dość, nie chcę pisać tej pracy, jestem zdemotywowana, albo - co bardziej prawdopodobne - zmęczona tym wszystkim, w czym od czterech lat uczestniczę. Korki mnie przerastają, nie mam jednak możliwości porzucienia czterech kółek, wczoraj wjechał we mnie tir niszcząc mi cały bok, wmawiając mi winę, a ja, w biegu między spotkaniem w pracy, z jednym dzieckiem w aucie, drugim stepującym w zamykanej za chwilę szkole, umiałam sobie wyobrazić godzinę, dwie, trzy oczekiwania na wymiar sprawiedliwości. A to dopiero wrzesień. 
Nie nadążam, a Wy?
Jedyne, co mnie cieszy, to aklimatyzacja dzieci w placówkach, Zosia uwielbia i chodziłaby nawet w weekendy, szalona, Frans nie aż tak entuzjastycznie, acz nie płacze już przynajmniej i idzie sam, nie targany za kaptur/rączkę/włosy/nogę/plecak. 
no to, khem, kawę wypiłam, internet przejrzałam, czas minął. Odkurzacz, szmata, szafy i po dzieci do szkół. Do pracy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz