sobota, 21 czerwca 2014

o "Zorkowni" o poranku

W okolicach czwartej siedem obudził nas syn (on ma ciągle w zwyczaju kończyć noce w naszym łóżku). Coś mu w gardle musiało nie grać, bo pokasływał i koszmarnie zgrzytał zębami (nie ma parazytów, sprawdzaliśmy). Napił się wody i spokojnie usnął, no a my nie. Jasno, rześko, słońce tuż nad horyzontem, co tu robić? Próbowaliśmy zasnąć jeszcze przez pół godziny, po czym ja sięgnęłam po kindla i zajęłam się "Zorkownią" Agnieszki Kalugi, a mąż podjął decyzję o wycieczce rowerowej nad Maltę. Chwilę po piątej pedałował już po lesie. O siódmej był z powrotem z dostawą bułek i zaplanowaną drzemką na kanapie.
A ja czytałam.
Do łez, do bólu w przeponie, do wstrzymanego oddechu. Przez niektóre historie przebiegałam z uśmiechem na twarzy. Niektóre śmierci przyjmowałam z ulgą. Nad niektórymi zatrzymywałam się dłużej, starając się wyrównać oddech, uspokoić emocje, oswoić to, co nieznane. Nie umiałam odłożyć, nie potrafiłam oddzielić, łapałam słowa równo z wdechem i wydechem. Jestem w połowie. Z mężem złym, że sama sobie to zgotowuję. Że tak bardzo przeżywam. Każdego ta książka ruszy. Nikogo, jestem pewna, nie pozostawi obojętnym, nawet tych największych twardzieli. I uważam, że każdy powinien w odpowiednim czasie, z odpowiednim nastawieniem ją przeczytać. Żeby wiedzieć, żeby umieć i żeby podołać.
Moja Ciocia, siostra Taty, ta która mieszka z i opiekuje się Babcią, ma raka. Jest po operacji, przed leczeniem. Chcę wiedzieć, jak Jej pomóc, jeśli nadejdzie taka potrzeba, Ona pomaga mi przez całe życie, sama dotychczas pomocy nie potrzebowała.
Wiem, że dobrze spożytkowałam ten ranek. Pochylcie się nad tą książką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz