sobota, 16 czerwca 2007

po wizycie na straganie


No dobrze. Usiadłam. Po raz pierwszy dziś. O nie, sorry, siedziałam już prowadząc auto, kiedy dzieci na festyn zabrałam.
A przedtem przerobiłam 3 kilo agrestu psia mać tak maleńkiego, że niech go cholera, a każdy trzeba obrać z dwóch stron, poświęciłam temu zaledwie cztery i pół godziny. Ból pleców kończył się w okolicach łydek.
A już chwilę później obrałam 5 kilo truskawek do zamrożenia, zjadłam z połowę i mam wielki brzuch, ale właściwie jest on maleńki w porównaniu z tym, co nastąpi za chwilę, albowiem właśnie ugotowałam sobie pół kilo bobu i zaraz sama go skonsumuję (ja nie mogę, jak on pachnie, ślinię się nie przymierzając jak Franek w okresie najsilniejszego ząbkowania) i brzuch zapewne osiągnie rozmiary miesiąca ósmego.
No więc po tych truskawkach ból pleców osiągnął kostki, więc dla rozrywki spakowałam dzieci i siup śmy się karnęli na festyn parafialny. W loterii fantowej wygraliśmy długopis, plakat drużyny Warta Poznań, świeczkę i pluszaka (czekałam tylko, że wylosujemy zabawkę, którą na ten cel dwa tygodnie temu oddaliśmy, ale nie, udało się obcego futrzaka wyciągnąć).
Z festynu wracaliśmy drogą najokrężniejszą, żeby mamusia mogła tatusia służbową furą trochę se pohasać, a tatuś w tym czasie odpocząć (słuchajcie, miejsce koło mnie zajęła misa z bobem, mmmmm),a jak przyjechaliśmy przywitała nas psa, która śmierdziała jak nie powiem co, bo naturalizm w szeroko pojętej literaturze już był i odpuścimy sobie nowatorstwo w tej dziedzinie. Ja naprawdę nie wiem, w czym ona sie wytarzała i gdzie ów smród ma swe miejsce, ale najgorsze has yet to come: kąpać jej przez najbliższe dwa tygodnie nie można, bo jest tuż po szczepieniu. Albo więc my w budzie, albo ona. Szkopuł w tym, że budy nie ma. (więc ten młody bób jest boski po prostu.)

Ach jakże mogłam zapomnieć i się nie pochwalić. Albowiem, jak powiedzieliby jedni, odwaliło mi kompletnie, albo też, jak powiedzieliby drudzy, mózg mój nie odzyskał jeszcze formy i możliwości sprzed ciąż jakże licznych w ciągu lat ostatnich, lub też, jak powiedzieliby kolejni (mój brat na ten przykład na pewno) nic się nie zmieniło: byłam zawsze mocno szurnięta. Ależ do rzeczy, bo przecież sedno mi umknie. Dorobiłam się kolejnej dziury w mym organizmie. Kolejny raz. Mam już cztery dziury w uszach, tym razem ponowiłam przedziurawienie nosa. I mam, było to jedyne szaleństwo, które nie wymagało planowania, czasu i innych rzeczy, których bardzo ostatnio mi brak. Weszłam, usiadłam, trzask i już po bólu. A wszystko to dlatego, że mi mąż w prezencie imieninowym wizytę u kosmetyczki zarezerwował. No to poszłam.
Spadam, bo młody się nadziera, chyba szósty ząb w drodze, cyc niezastąpiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz