poniedziałek, 4 czerwca 2007

sen, snu, snu, snem, śnie...


No i proszę, ma ta wizyta jakieś swoje dobre strony, dzieci są na spacerze numer dwa, mimo deszczu na zmianę z mżawką i kapuśniakiem poganianego. Psa za to dotrzymuje mi towarzystwa wiernie i grzeje nogi, bo przecież zimno jak cholera, a ona to swoje futro to ma takie fajne ciepłe...
Ale co nam wywinęła w sobotę, to koszmar. Włożyła łeb w szpary kutego płotu. Włożyła i wyjąć już nie mogła. Jezu, ryczałam razem z nią, a musiałam trzymać fason, żeby Zośka nie zajarzyła, że sytuacja nie jest za wesoła. Trwało to wszystko z pół godziny, zanim zadziałało pół butelki oliwy na głowę i się wyszarpnęła. Później zaledwie trzy razy trzeba było ją kąpać, żeby nie tłuściła wszystkiego, czego dotknęła, ale cośmy się nerwów nażarli (bo najedli to za mało powiedziane) to nasze. Dzięki, adrenaliny jakoś mi nie brakuje.
A jeszcze pojechałam w sobotę do mojego ulubionego butiku i nabyłam naReszcie spódnicę dżinsową nieprzyzwoicie krótką, będę na działkach aurę roztaczać, i dziś po praniu w pralce znalazłam naklejkę ze skubidubidu, czy też innego typu bohaterem kreskowym. No i zajrzałam zdziwiona, skądteż owa naklejka się w mej pralce znalazła, bo Zosia jeszcze nie rozwinęła zainteresowań w kierunku naklejkową, a Franek z przeproszeniem smarkacz bajki olewa szlachetnie złocistym moczem. I doszłam po dochodzeniu długim (już szukałam telefonu do Rutkowskiego, rozumiecie), iż spódnica jest rozmiaru 11-12. Lat, dodam. Mama teściowa jak ją zobaczyła, to spytała, czy Zosi kupiłam. Nosz aż tak krótka to ona nie jest.
A poza tym jadę jutro z Zosią do dentysty na kontrolę i niby wszystko omówione, ale boję się cholernie, że znów skończy się histerią i wierzganiem i strachem, który i mnie paraliżuje. Jutro o 8 strzeżcie się mieszkańcy okolic instytutu stomatologii. Nadjeżdżamy.
Miałam koszmarną noc, bo bym zapomniała. Najpierw ze dwie godziny zasnąć nie mogłam, co nie wiem, jak sie stało, bo normalnie padam na pysk i tylko poczuję zapach poduszki i już chrapię, a tym razem nic. Dupa Jasiu. Jak już zasnęłam to się młody obudził i apiać od nowa: karmimy, wyjmujemy cycka i śpimy a tu HALO on nie, płacze. No to znów cycka i siup wyjmujemy a tu kuku płacz. Tak się pobujaliśmy z godzinkę, przysnęłam i tu nagle budzi mnie taki malusi zastoik. Przytkany kanalik i powitajmy panikę, że jak sie nie rozejdzie to znów dreszcze, gorączka i takie tam, wiecie, drobinki. No więc kiedy tylko Franek drgnął zaraz go dosysałam. I tak nas zastał świt. Pierś i tak obolała, Franek budzący się co chwilę, megawkurzenie i jak już już Franek przydrzemał to piknął budzik męża i tralalalala. Trochę dużo jak na osiem godzi przeznaczonych do licha na SEN, nes pa? To może jednakowoż wykorzystam ten spacer numer dwa i sie wyluzuje? Czy tez może se trzasnę manikjur? Czy też posprzątam po obiedzie? Azaliż poodpisuję na zaległe maile? Włoskiego się pouczę? No możliwości wszelako miliony i tylko żebym nie za długo się zastanawiała, bo dzieci wrócą i będzie pozamiatane.
Ahoj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz