środa, 11 listopada 2009

nienażarty gatunek


No i masz ci los, zeżarło mi notkę, kiedy chciałam sie właśnie elokwencją wykazać.
Przytoczę więc tylko dialog z moją córką wiecznie nienażartą: (po sytym obiedzie zmiecionym z talerza z prędkością światła, skłądającym się z ryżu, trzech skrzydełek kurczęcich oraz ogórka kwaszonego):
-mamo, a dasz mi jeszcze trochę mięska, taki malutki kawałeczek, na przykład nogę od kurczaka...
Recę mi opadły, dzieci są na bezcukrowej diecie, która ma odbudować i wzmocnić odporność, nigdy nie miałam kłopotu z ich apetytem (po mamusi tego bezwzględnie nie mają) ale teraz zażerają się owocami, wszystkie posiłki zalatują, cytując dziadka, malizną, mamy więc tu przetwórnie i z kuchni mogłabym nie wychodzić. A mimo to oba są raczej drobne i niepozorne. Nic to, taniej ubierać niż żywić, kredyty są dla ludzi, jak mawiają. Żyrantów na dokarmianie dzieci znajdę?
ps. wyjątkowo niesmaczne rogale nabyłam, drożdżowe, suche i ech, szkoda mówić, jutro poszukam certyfikatowych (i zjem w tajemnicy przed szarańczą wieczorem w ukryciu z mężem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz