piątek, 6 listopada 2009

she could be all four seasons in one day


Zosia tuż przed zaśnięciem rzekła do swojej babci:
-jeśli mama będzie się w takim tempie uczyć, to nigdy tych studiów nie skończy.
Teściowa zaniemówiła ze zdumienia i zdusiła rechot, wybuchając dopiero za drzwiami.
Nie skomentuję, tak? Żmijsko na własnej piersi wyhodowane. Co ona, podgląda, że internet jest mi nie tylko słownikiem on-line, a przede wszystki źródłem rozrywki? Ręce opadają. Robi sie ostatnio taki pyskacz, że chyba sobie na szyi powieszę notesik i będe te jej teksty notować, bo bawią setnie a z pamięci ulatują szybciutko.
I się paskudnica nauczyła pisać znienacka. Sama w zasadzie, ja do tego cierpliwości nie mam absolutnie, pewnego dnia zaczęła literować słowa, a że znała już lterki i potrafiła każdą kulfoniaście zapisać, to zaczęła zapisywać te literowanie przez siebie frazy. I tak w ręce taty wpadł po soczystej aferze o porządek (a raczej jego brak) napisany w afekcie list: gupi jesteś. (podrzucny został z komentarzem: może Ci się to przydać).
Na zaprzyjaźnionych blogach toczy się zawzięta dyskusja o klapsach, ale o czym tu pisać, no Boże, no NIE KLAPSUJEMY!!! Ile razy mnie łaspko świerzbiło (jako że sama w dzieciństwie nie raz oberwałam), nie policzę, ale się hamowałam. A za to kąty w domu dwa mamy wydeptane (karnego jeżyka się nie dorobiłam, nasze dzieci uspokajają sie i przemyśliwują swe postępy i postępki w kątach).
I żeby była jasność - teraz też się uczę i dlatego wypowiedź pierworodnej tak mnie dotknęła - prawda w oczy dobitnie kole. Idę więc nie dać jej powodów do satysfakcji. Przyłożę się do tych hangmanów i odmiany czasowników stopnia pierwszego, drugiego i trzeciego oraz kilku wyjątków i od nich wyjątków. Pozdrawiam z południa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz