czwartek, 29 lipca 2010

od świętej Anki


Głowa mnie od kilku dni nie boli. Głowa mnie od kilku dni, z przeproszeniem, napierdala. Znów mam zatoki, jak kopalnie węgla brunatnego, zawalone, pulsuje mi w potylicy i rozpiera czaszkę każdy najmniejszy ruch.
I dochodzę do wniosku (powoli, wiem), że ludzie są paskudni. Od dziecka. Skąd te daleko idące i jakże generalizujące wnioski? Zanim jeszcze nasza budowa była budową, a stanowiła całkiem solidny, choć ciasny, budynek mieszkalny dla naszej rodziny, plac zabaw zakupiony wspólnymi siłami całej rodziny okupowany był przez liczne potomstwo sąsiadów bliższych i dalszych. Furda z hałasem, przywykłam, wkurzało mnie natomiast, że jakoś sąsiedzi nie kwapili się, by nasze dzieci na swoje (nieistniejące nomen omen) place zabaw zaprosić. No ale. Nie każdy potrafi prowadzić dom otwarty, prawda. W obecnej jednak chwili plac zabaw jest dość ryzykownym miejscem do zawierania stosunków, tfu, społecznych, dla dzieci szczególnie, choć one twierdzą inaczej. Po budowie walają się ścinki blachy, półmetrowe gwoździe, nieoheblowane deski, beton, piach i inne skarby. Nie zaryzykuję wpuszczenia na nasz zagracony teren budowy licznej chmary dzieciaków. Dialog więc odbywa się przy płocie, dwoje wisi, czwórka na rowerach - maaamooo, moze psyjś Kuba? A Dominik? A Ksysiu?. Wobec naszego sprzeciwu, pojawia się pytanie-kontra: A cy my mozemy iść do Ksysia/Dominika/Kuby? Adwokatem jest Frans, Zosia napotkała już opór, szkoda jej energii. Wtem... liczna chmara dzieciaków zapada na galopujące suchoty a kaszel gruźliczy roznosi się szerokim echem po okolicy: dzieci nie mogły odwiedzić sąsiedzkich ogródków z powodu nagłej infekcji obejmującej populację kilkulatków z przedmieścia. CHOLERA JASNA.
Jeśliby, zmieniając temat, oceniać wakacje pod względem woluminów przeczytanych, a tego kryterium zwykłam się kilka lat temu trzymać, te niestety są do bani. I to podwójnie. Po pierwsze primo dletego, że przeczytałam dwie (słownie DWIE) pozycje w dwa tygodnie. Kiedyś byłoby raczej dwadzieścia dwie (przesada to moja, jak widać, cecha). Po drugie primo dletego, że te dwie książki przeczytane to Hania Bania i Hania Bania Królowa Samby (absolutnie DOS-KO-NA-ŁE). Zabierałam się za nie okrągły rok i czasu mi nie starczało, a teraz każdą chwilę (wczoraj do pierwszej w nocy) poświęcałam Hani i jest to książka, której strony umykają i żałuje się tego ubytku. Teraz Chmielewska, a dwa kryminały skandynawskie po sześćset stron z hakiem każdy czekają (to znaczy ciągle w obrocie, zapisy mamy, kto kiedy). Zosia zaczyna przygodę z literami na dobre, ale cierpliwości w niej za grosz, woli penetrować czubki drzew, alejki parkowe, w biegu lub za pomocą pedałów.
I tak nam gna czas wakacyjny, bez podbojów Eurupy ni okolicy, bujamy się. Zen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz