czwartek, 12 sierpnia 2010

tablica


Szczęśliwi ci, którzy, wybywszy na urlop z dala od cywilizacji, nie mają dostępu do tefałendwadzeiściacztery i nie widzą szopki pod krzyżem, pod tablicą odsłoniętą w tajemnicy i na szybcika, bez organizacji. Partyzantka. Właśnie.
Przestanę więc pleść dyrymały na tematy społeczne, które mnie jednak, jako socjologa i człowieka jako tako wykształconego i zaangażowanego, obchodzą, i opowiem o tym, co robiłam przez kilka ostatnich dni i od czego boli mnie 70 procent mojego ciała w tym praktycznie wszystkie mięśnie. Kopałam rowy. Ku ścisłości: zakopywałam. Rury i kable schowane na budowie półtora metra pod ziemią należało przykryć. I wraz ze ślubnym poużywaliśmy sobie łopat, szpadli i szyp z grabiami i już. Mamy więc już podłogowe na miejscu, prąd, wodę i kanalizację, brakuje jedynie stropu, ocieplenia, załatania dziur, położenia podłogi, wygładzenia ścian, podłączenia tych wszystkich rozprowadzonych instalacji, pomalowania, wniesienia i rozlokowania mebli, i już w okolicach grudnia będziemy się mogli wprowadzić. Luv it. Not.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz