sobota, 13 czerwca 2009

every day is like sunday


Mój naukochańszy mąż zabrał dzieci do znajomych na całe popołudnie, bym mogła w spokoju delektować się atmosferą nauki. A ja wyrodna żona w tym czasie popełniłam dwa komplety biżuterii, dwa zestawy decoupage'owe, pomalowałam paznokcie i otworzyłam notatki (i obejrzałam cośtamcośtam na tefałen style, nie robiłam tego od miesięcy). Czuję się błogo!
I ciągle wydaje mi się, że juz niedziela. Słowo "niedoczas" przez kilka sekund brzmi łagodniej.
Soboto trwaj!
----------------------
Po wnikliwej analizie i głębokich przemyśleniach podczas tego pracowitego, utkanego przemiłymi czynnościami popołudnia, przeplatanego chwilami zaledwie nauki, doszłam do wniosku, iż wolę nawet TAKI czerwiec od września. Wróciłam właśnie ze spaceru z psą (w lesie, prawda, głowę chce urwać i pachnie grzybami) -  jasność wszechogarniająca u progu nocy, to niewątpliwy atut, którym najpiękniejszy i najcieplejszy nawet wrzesień dysponować nie może (chyba, że bliżej Ekwadoru...).
I to byłoby na tyle moich przemyśleń (a mąż to mnie wkurzył niemiłosiernie, bo z popołudnia zrobiła się noc i ja się NUDZĘ i gdzie oni do cholery jasnej są??)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz