wtorek, 9 czerwca 2009

hooray, hooray it's a ...?


Jeśli sądzicie, że u nas nie dzieje się nic, co warte byłoby opisania, to omójBoże jak bardzo się mylicie. Sprawozdania, raporty, rozliczenia i świadectwa. Moi mili, lamusową stała się sytuacja, którą znam z domu rodzinnego, kiedy to mama moja rodzona napełniała chińskie pióro, służące wyłacznie raz w roku, zasiadała przy jednym z dwóch biurek w naszym mieszkaniu (moim bądź bratowym), syczała przez zęby lodowate "a teraz, dzieci, proszę o ciszę" i ŻADNE z nas nawet nie śmiało pisnąć przez kilka kolejnych chwil i pisała świadectwa. Teraz kochani pendrive, laptop na kolanach i już, nawet pomylić się można i poprawić, jak to z komputerami bywa...
Wybory były i doping nieletnich i zosine podniecenie w głosie: wygraliśmy, maamoo, ale wygraliśmy?? (tak, córeczko, wygraliśmy, nasza kandydatka tam będzie) imaamoo, ale czy następnym razem ja będę mogła postawić krzyżyk tam, gdzie mi pokażesz? (tak, córeczko, tylko nikomu nie mów, bo nie wiem, czy tak wolno), uczymy się demokracji, która u nas ciągle od dwudziestu lat w powijakach.
I weekend grillowy, gdyż na trzydzieści siedem minut i osiemnaście sekund wyszło słońce i wykorzystaliśmy je maksymalnie (dziś przecież znów tak lało, że mamy mały staw tuż przed domem), i znajomi od stuczydziestu lat niewidziani...
I syn mój słodki, niczym krówka chałwowa, zasypia w południe przy wtórze kolędy Oj maluśki maluśki maluśki i wieczorem sama sobie do snu śpiewa oj maluci maluci maluci cieby jentawicia, jest z niego solidny kawał drania małego, który w trzy sekundy obraca sobie całe towarzystwo wokół paluszka. Małego u stopy.
I jeszcze jutro mam imieniny. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz