środa, 5 sierpnia 2009

te duże i te maleńkie


Żadnej hameryki tu nie odkryję, i nawet nie mam złudzeń, ale babie to nie dogodzisz nigdy. Zabrał mi oto bowiem mąż dzieci z ócz na dwa i pół dnia, zostałam by pełnić misję pielęgniarsko-opiekuńczą na wysteryzlizowaną psą, ale, i może to przede wszystkim, by odpocząć w wytęsknionej, czasem wyszlochanej, czasem błagalnej, często wykrzyczanej bezgłosem samotności.
A ja? No przecież ryk i szloch był jeszcze zanim samochód odpalono.
A następnie zaplanowałam unicestwianie stosu literatury, czyli że miałam czytać do utraty tchu. Do rana znaczy. I czytałam oglądając jednocześnie odkłądane na kiedyś filmy (i znów szlochałam rytmicznie nad losem bohaterów, zamiast sobie w bogatej ofercie wyszukać komedyjkę) oraz rozwiązując jolki, szarady i palindromy z innego stosu z innego parapetu. Jak łatwo się domyślić, żaden stos nie stopniał zauważalnie. Do tego z literaturą doszło kilka pozycji, nie potrafię się opanować będąc w pobliżu księgarni.
Dzieci po powrocie siłą wyrywały się z matczynych objęć.
Nawet nie pytajcie, co mam w kuchni. Po dziesięciu dniach odzyskałam ciepłą wodę i marzenie o prysznicu pod własnym dachem nagle stało się bardziej realne, gdy WTEM... zabulgotało pac prysk - szambo pełne, koniec. Na mój żałosny i cierpiętniczy ton pan szambiarz (przypomnijmy: miewał dwie doby opóźnienia) zapewnił mnie, że zjawi się po południu. Jak łatwo przypuszczać od 19 do 21 nie odbierał telefonu. A później z rozbrajającą szczerością odrzekł łe no nie zdążyłem.Groźby, że będzie wysiorbywał to, co się uleje, już nie skutkują. A ja mam pełną zmywarkę i drugą hipotetycznie pełną w zlewozmywaku, na blatach i na kuchence, pełną pralkę i kolejną, znów hipotetyczną, pełną głowę marzeń o spokojnej kąpieli. Psia krew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz