poniedziałek, 27 lipca 2009

holiday smoothie


Co za tydzień, matko z córką. Przemierzyliśmy Kujawy, odwiedzając czarujący Toruń (a pielniki to tu się kupuje, tatuś?, ale tino, ja cię do mamy, abo nie, cię do taty na tolanta, a dwiaźdy tu sią, cio to zia dwiaźda?, gdyby nie pieprz w dupsku Francicha, można byłoby spokojnie przedrzemać seans w planetarium) i wcześniej wspomniane Pałuki (w Rogowie park dinozaurów niezmiernie interesujący - Franuś, no idź szybciej, biegaj, to prędzej dotrzemy do placu zabaw! - plac zabaw imponujący, nawet na matce zrobił wrażenie...), środki lokomocji wykorzystując wszelakie: auto, kolej wąskotorowa, autonogi, rower (jednego dnia przejechaliśmy 20 kilometrów, wróciliśmy do domu, upał niemiłosierny, niejedną siekierę możnaby zawiesić, my z rowerów spadliśmy, Fransik się w międzyczasie zdrzemnął w foteliku, Zofija natomiast zlazła ze swojej dwukółki, o średnicy opony naprawdę niewielkiej, otrząsnęła się po wypadku - pod sam koniec wjechała w drzewo, nie pytajcie jak ani dlaczego - i śpiewnym tonem zanuciła - tatusiu mój kochany, jesteś naprawdę kochany, pójdziesz ze mną na basen? JA TEŻ CHCĘ BRAĆ TO CO ONA!!!) i kajak (mąż z Zofiją popłynęli "na bobry", zbliżała się pora posiłku, poszliśmy więc ich z Fransem nawoływać, echo było jak z bajki, powtarzało ostatnią sylabę i kolejny raz i kolejny... krzyczałam więc Zochura...chura...ura...ura... a Franio za mną: Zochuja... - i sami już słyszycie to echo, prawda, tylko się skupcie...).
Czekam teraz na kolejny urlop, tym razem na południu, mając w planach szerokie spektrum wycieczek fakultatywnych do kopalni, w poszukiwaniu krzywej wieży siostrzanej, złota i uranu w kopalniach i placów zabaw, a jakże. To nic, że u teściowej, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz