wtorek, 16 sierpnia 2011

o sole mio


ależ mieliśmy cudowne wakacje. Dopisała nam pogoda i towarzystwo, Padwa opustoszała i Wenecja zatłoczona, stare Vigevano i nowoczesny Mediolan. Kuchnia, jak można się spodziewać, najlepsza na świecie, tak nam rozpieściła podniebienia, że mam w domu szafę całą włoskich pesto, suszonych pomidorów, oliw, limoncello, win i parmezanu. 
No ale wszystko, co dobre szybko się kończy, my zatem, zostawiwszy nieletnich u babci, wróciliśmy w celu dokończenia prac budowlano-remontowych. I od dziś rano (od siódmej siedemnaście, gdyż dwie minuty się spóźniła ekipa elewacyjna) czuję się niczem głupik w akwarium tudzież główny i jedyny bohater bigbradera, tak to jest, jak się nie ma firan, a rolety na dwóch oknach zaledwie. Szybko więc korzystając z okazji czmychnęłam na zakupy, następnie do internisty, żeby wyniki pokazać, następnie do stomatologa, żeby swoje przecierpieć (a z powodu moich zaniedbań zanosi się na długotrwałe i wielopowtarzalne cierpienia). Po powrocie z kolei miałam wrażenie bycia Najdżellą Lołson i gotowałam obiad (cukinie nadziewane czterema różnymi farszami), czując oddech pracownika elewacyjnego zza okna. W cholerę z takim przedstawieniem, ani nie pośpiewam, ani nie potańczę, nie bawię się! (o pobudkach nie wspomnę, ekipa już wyskakując z dostawczego busa  o siódmej siedemnaście i pięć setnych zaczęła walić młoteczkami w rusztowanie).
Pochłonął mnie kryminał. Bywam nerwusieńka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz