niedziela, 15 marca 2009

euphorbium, pulmex i inne syropy


Powrót czwartkowy mego dziecięcia z przedszkola objawił zielone gile. Do kostek. Jak można się domyślić, nie było spotkania z koleżanką, kawy i relaksu, było tylko „mamusiu, troszeczkę boli mnie gardło, ale tylko troszeczkę, więc się nie denerwuj”, co wszyscy mają z tym niedenerwowaniem się- nie wiem.
Było tantum verde i lekki niepokój. A w sobotę, w obecności moich przyjaciół dziecko zamilkło oprócz żałosnego szczekającego szlochu, więc w towarzystwie zeszłam nieomal, ale podniosłam się jak Fenix, bo i Zofia wydobrzała. Teraz kaszle. Ale już normalnie. I pyskuje zwyczajnie. Jest lepiej.
Zanim jednak w naszym domu na nowo zagościły wirusy i bakterie, udaliśmy się z nieletnimi na zakupy po buty. Po udanych transakcjach (dziecko zgodziło się na model dziewczęcy, zamiast zwyczajowych trampek), poszliśmy nabyć kilo biżuterii, jako iż weszłam w wiek, kiedy to trzeba odwracać uwagę od wad, a nie zwracać na atuty, których mam coraz mniej, niestety. Do rzeczy. Zosia zanurkowała w koralach, podczas gdy ja buszowałam w kolczykach. Frans krzątał się gdzieś pomiędzy nami (przy współczującym tonie głosu sprzedawczyni „podziwiam, że zdecydowała się pani na zakupy z dziećmi” nie wiem, może się bała o naszyjniki za 3,50 po przecenie). Kiedy już nieletnia się dokonała jakże trudnego wyboru („może te żółte, mamusia, albo nie, te różowe, ale te zielone też są ładne, no dobra, wezmę te czerwone, jak już mam je w ręce, też mi się podobają”), ja tudzież, Frans zaczął dopominać się swego – mamusiu, mi tes tup tolale.
-synku, chłopcy nie noszą korali. To bardzo ekstremalne sytuacje.
-ale ja tes ce tolaliti, mamo.
Żeby zażegnać nadchodzącą awanturę, utwierdziłam go w przekonaniu, że Zosia na pewno będzie mu pożyczać swoje, i już ze spokojem udaliśmy się do kasy, by zapłacić za trofea. (publiczność zataczała się ze śmiechu, mimo teatralnego szeptu, jakim w sklepie podczas rozmowy na trudny temat metroseksualności się posługiwałam).
Zakupy te jednakowoż uspokoiły mnie, że mam córkę, ciut bardziej kobiecą niż jej koledzy z przedszkola, z którymi buduje pułapki na inne dziewczyny, wzbudziły jednak kolejny niepokój, że syn ma w sobie więcej estrogenów niż matka i córka razem wzięte, acz to zostawiam przyszłej obserwacji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz