piątek, 24 września 2010

do przerwy...


zero - jeden, jak rzecze literatura młodzieżowa.
U mnie dwa - jeden dla włókniaków. Na jeden znaleziony w piersi prawej, pan doktór zapodał mi jeszcze dwa w lewej. Zespolone. CU-kurwa-DOWNIE. Nie dotykać, zapomnieć, za pół roku kontrola, miejmy nadzieję, że nie urosną. Zapomnieć, rozkosznie. Bo o tym naprawdę da się zapomnieć.
To dziś. (to oraz brazilian waxing, tak radośnie zaczynam weekend).
Przedwczoraj natomiast wsiadając do mojego auta, które nie należy do pedantki, prawda, powiedziałam BASTA. Nie będzie mnie tu smród podróży uprzykrzał. Jazda z odkurzaczem, będziemy, ekhem, ekhem, sprzątać. Po robocie więc (mam 32 godziny w szkole, jak w cegielskim, jadę jak na sztychtach) zebrałam nieletnich i sprzęt i pojechaliśmy na budowlę podłączyć się do gniazdka. Otworzywszy bagażnik, do którego zamierzałam upakować narzędzia, uderzył mnie opar nieziemski i oto ujrzało światło dzienne źródło fetoru: tydzień temu z talerzy zgarnęłam kości dla psy naszej. Od tygodnia woziłam je w woreczku, także widzicie. W sumie mogłabym olać dalsze zabiegi pielęgnacyjne tapicerko-tablicy rozdzielczej, ale skoro A to i Zet, posprzątałam. Dziś piachu jest tyle samo. Rozważam pantofle dla dziecioków do auta.
Zrobiłam sobie soczysto różowiasty manicure i jadę z dziećmi na urodziny przedszkolne, nie umiem się zachować na takich kinder balach, nie znam mam. Książka więc pod pachę i dwie godziny dla mnie.
Weekend NARESZCIE!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz