piątek, 8 października 2010

gustibus non est disputandum


Jutro mam egzamim, który (jeśli się powiedzie) zaowocuje skróceniem mojej drogi edukacyjnej do wymarzonego magistra filologii angielskiej. Na egzamin mam się stawić z pracą dyplomową z poprzednich studiów (wyższe wykształcenie jest warunkiem wstępnym wymaganym do podejścia do egzaminu). Skąd ja tę pracę mam wytrzasnąć, pytam łaskawie pana z rekrutacji o głosie wskazującym na wiek okołomutacyjny. Jestem - rzeczę mu spokojnie - w trakcie przeprowadzki, kartony to tu, to tam, ta praca zapewne gdzieś jest, ale nie jestem w stanie jej zlokalizować do soboty. Ale przecież może ją pani wydrukować. Mmmmhmmmm, pomyślałam, nie wzięli pod uwagę dinozaurów na studiach magisterskich, którzy pracę swą pisali na maszynie (no aż tak  źle nie jest), albo zapisywali na dyskietkach, które teraz trudno gdziekolwiek odczytać. Zaraz się zabieram za poszukiwania pracy na dowolnym komputerze, ale wróżę sobie nie lada kłopot, gdyż różne systemy, edytory tekstu z lat przeróżnych oraz komputer jako sprzęt generalnie lubiący płatać figle, na pewno dokonały spustoszenia w pracy. Ciarki mam na plecach wraz z szyją przylegającą na samą myśl nie tylko o egzaminie, ale i o tym drukowaniu.
Ale tam egzamin. Mój syn kochany, niebawem już czteroletni, uwielbia rajstopki. Nie tylko chętnie je nosi, ale także sam się w nie przebiera, nawet gdy do wyboru ma superwygodne spodnie. Samaniewiem... nosz przecież czy go one nie swędzą, w sensie łaskoczą? Czy go nie uwierają? Jak mu pomóc uwolnić się spod ich panowania???
A mnie pękami wyłażą włosy, nie mogę ich sobie nawet rwać z głowy, bo nie mam czego, miesiąc na kuracji merza nie przyniósł żadnej zmiany, co robić? Do tego pofarbowałam je sobie sama i nie podoba mi się efekt, po tygodniu nadal nie przywykłam, zafundować im kolejną antyterapię?
Do domu własnego mi się chce (tak jest, mama nadal obrażona).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz