wtorek, 24 lutego 2009

spring...field


Jakby wbrew tradycji (bo dziś to chyba pączki, co?) i wbrew trendom, że SŁODYCZE to trucizna cywilizacyjna i fe i w ogóle jak mżna jeść rzeczy, które mają cukier, to przecież gwarantowana śmierć (a co nam jej nie gwarantuje??) upiekłam pieguski. Pączki nabędę, z prostych kilku przyczyn: nie umiem ich piec (wiem, wiem, mogłabym się nauczyć), nienawidzę smrodu gorącego oleju w domu (tak, mogłabym otworzyć okno), i najważniejsza: bardziej smakują mi kupne. (w czwartek pochłonęłam P-I-Ę-Ć, mhm, pierdylion kalorii, cudownie...). Takoż się przy pieguskach i kawie raczę podczas mej jedynej przerwy. Nie było nas tydzień i dom ciut zarósł, choć mąż zadbał, było poukładane aż piszczy. No ale jaby z kurzem nie dało rady na zapas. Macie jakieś sposoby? Pięć zaledwie załadunków pralki, nie wiem doprawdy któż to wyprasuje.
No i co, jutro koniec hulanek i swawoli, drodzy (jakbym szalała w tym karnawale, niczym Jola R. czy też Doda, kimkolwiek one są, te panie).
Ale wiecie, ile w tych górach śniegu? Po kolana! Dzieci wniebowzięte, córka wracała upocona, nie wiedziała, na czym swe dupsko usadzić, jabłuszko, sanki, czy też bezpośredni kontakt z podłożem, czy bardziej pionowe sposoby pokonywania górki, czyli narty, czy może lodowiski i łyżwy. Co mnie trochę niepokoi, gdyż ja z nart to lubię leżak na stoku, herbatę z prądem i dobrą lekturę. I z kim będę praktykować tę formę aktywnego wypoczynku???? Ja za to wdziewałam okulary przeciwsłoneczne (słońca jak na lekarstwo, śnieg padał, cholera jasna, codziennie, ale pioruńsko jasno było), czapkę naciągałam na ramiona prawie i nie dałam się zimnu. I dogryzaniom teściowej (nieco jakby złośliwym, ale może mi się wydaje), że zima i śnieg są fajne. Nie polemizowałam, bo ile można polemizować z kimś, kto i tak wie lepiej. Ja w każdym razie zimy nie lubię. I ustaliłyśmy już z Zośką, iż niektórzy lubią, a inni mniej.
Dziś za to odtańczyłyśmy taniec dziki, dojrzawszy na oknie, po zimniejszej stronie szyby, muszkę, czy innego owada, wrzeszcząc do Franka, że to już objaw prawdziwy wiosny. Zaklinam też tę wytęsknioną porę roku dokonując pedikjuru, nabywając coraz to wonniejsze cebulkowe kwiaty do domu, zaraz chyba japonki odkurzę z tej euforii.
No nic, dzieciom moja przerwa na kawę wydała się zbyt długa i już mam pół jogurtu na dywanie (kawa wypita w jednej. trzeciej.) 
Kto dziś idzie się bawić, jak Kopciszek, do dwunastej i ani minuty dłużej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz